Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

pluskanie wody

pluskanie wody

Substancja - LSD + Extasy +marihuana.

Set& Setting - 8 rano, po imprezie, na żaglówce na Mazurach


Siedzę sobie na dziobie żaglówki i delektuję się porankiem. W ręce trzymam filigranowy papierek, na którym widnieje wizerunek Czarnego Kota z ?Alicji w Krainie Czarów?. Niczym dzielna Ala połykam ciasteczko i czekam, aż świat zacznie się zmieniać.



Chłonę przy tym cudowne dźwięki lasu. Świergot ptaków, bzyczenie owadów, szum drzew i pluskanie wody umilają czas oczekiwania. Po pół godzinie moje myśli zaczynają nabierać coraz więcej tempa, a leśne odgłosy stają się dla mnie bardziej zrozumiałe. Robi się cieplej i cieplej, więc postanawiam zajrzeć do środka żaglówki, gdzie śpi reszta załogi.



Zaglądam tam i widzę budzącego się na chwilę Elfa. ? ?Kleszcz mnie wczoraj dopadł? ? mówi zmelanżowanym głosem. ?Mnie dopadł właśnie Czarny Kot? ? odpowiadam, wpatrzony w kuchnię i wszystkie dziwne przybory, które nagle zaczynają być zupełnie inne niż kiedyś.



Na Elfie nie robi to większego wrażenia. Przewraca się na drugi bok i wraca w krainę snów. Ja wychodzę na zewnątrz, gdzie dzieją się rzeczy o wiele ciekawsze. W przeciwieństwie do załogi, las się już rozbudził i żyje pełnią życia. Patrzę na stojącą pustą butelkę po piwie, dowód na istnienie przeszłości i zaczynam się zastanawiać, czy jest pełna nadziei czy grozy. Chodzę przy tym niespokojnie po pokładzie, próbując znaleźć sobie miejsce. Koledzy zaczynają już mieć małe pretensje o nadmierne kołysanie statku.



Faktycznie, gdy się tak skacze po żaglówce, można zapomnieć, że na dole są ludzie. Schodzę więc ze statku na ląd i zaczynam obserwować życie toczące się na pobliskim pniaku. Oto pająk właśnie złapał w sidła muchę i przygotowuje się do spożycia. Żal mi biednej muszki, ale nie przerywam tego procederu, wiedząc, że tak po prostu musi być. Takie już są prawa Natury.



Tak zaintrygowany obserwowaniem owadów, nie zauważam, że ręką odłamałem kawałek drzewa, który niszczy nieco drugi brzeg pajęczyny. Jak pająk odbiera takie drobne, niezauważalne dla mnie w zwykłym świecie? To dla niego jakiś niewyobrażalny kataklizm! Spada kawał drzewa i niszczy mu dom. To, co dla mnie jest błahostką, dla niego stanowi klęskę żywiołową. Czy zatem powodzie i trzęsienia ziemi nie są spowodowane przez istoty, dla których nasz świat jest malutki? Ponieważ zbadaliśmy Ziemię doskonale, myślę, że nie, ale chyba dlatego dawni ludzie wierzyli w olbrzymów.



Zeskakuję z pniaka i biorę kawałek chrustu, który dziwnym trafem nie spłonął w ognisku. Trzymam go jak miecz i wywijam na wszystkie strony, gotów walczyć z armiami całego świata. Po chwili przestaję i uświadamiam sobie, co trzymam w ręce.



Gałąź. Martwe drzewo. Drzewo, które my, ludzie, zabiliśmy dla swoich własnych celów. I od razu wchodzi to straszne uczucie, tak jakbym w dzieciństwie czytał o śmierci Śnieżki. Uczucie, które przechodzi człowieka na wskroś i nie pozwala się ruszyć. Cały świat jest tak zbudowany. Jedni wykorzystują drugich. A my wykorzystujemy rośliny, zwierzęta i innych ludzi. Świat jest więc zły...



Na szczęście ze smutku wyrywa mnie cudowne solo kaczora, który próbuje zdobyć samicę kilkanaście metrów dalej. I znów zaczynam chłonąć te cudowne odgłosy lasu. Zamiast lecącej muchy słyszę głośny rój szarańczy. Świergoty ptaków układają się w muzykę, a cały las zaczyna żyć, on jest po prostu żywy!



Zresztą nie tylko las... Rozglądam się po pokładzie i widzę, że pokładowa szczotka szczerzy do mnie zęby, a resztki jedzenia fruwają po niedomytym garnku. Nagle słyszę jakiś słodki odgłos machania malutkimi skrzydłami.





Ważka!!!




Ta istota przebiegła, pełna nadziei... Jej lot zwiastował dla mnie początek dnia. Zawisła na chwilę w powietrzu i kąpała się w blasku Słońca. Wyciągnąłem do niej przyjaźnie rękę i nawet nie starałem się hamować wielkiego uśmiechu, który sam cisnął mi się na twarz. I wtedy zrozumiałem, że to była tzw ?pierwsza myśl?, czyli moment, do którego wszystko jeszcze jest w miarę normalne, po czym nagle orientujesz się, że już jesteś na kwasie.



Uradowany nieziemsko tym nieoczekiwanym spotkaniem wchodzę do środka żaglówki, gdzie napotykam istoty ludzkie. -?Załoga, wyczyścić pokład!!!? ? ?Tak rano?!?!?!?



No tak. Tak bezczelna odpowiedź do kapitana możliwa jest tylko na naszym statku. A drugiej tak spitej i spalonej załogi nie znajdziesz na wszystkich wodach świata, oj nie znajdziesz!



Chłopaki rozbudzają się i wychodzą na ląd. Biorę duuużą gałąź i wodzę nią po wodzie. Czuję się , jakbym zbierał bawełnę na polach wojny secesyjnej, a następnie, jakbym ozdabiał niebo chmurami. I wiem, co czuje tkaczka kończącą sweterek.



Przyjaciele pytają, co robię. ?Nawlekam wodę na drzewo?. Moja odpowiedź wcale ich nie dziwi, wszak sława Czarnych Kotów nie jest im obca. Jakby nigdy nic zaczynają robić śniadanie, a ja postanawiam wybrać się do Leśnego Miasta.



Idę przed siebie drogą wybrukowaną szyszkami. Staram się iść jak najdalej od ruchu drogowego, od tego jazgotu i warkotu much. Nie sposób jednak nie zwrócić uwagi na wspaniałe budownictwo, te cudowne iglaste drzewa, zamieszkałe niezwykle gęsto. Próbuję dostrzec jakichś mieszkańców tej metropolii, ale widać tylko biedaków ? robaki i owady. Żaden z lordów raczej mi się teraz nie pokaże.



Wracam więc z powrotem, z oczami szeroko otwartymi z zachwytu i trafiam akurat na moment rozlewania nektaru do pucharów, który w smaku okazuje się być zwykłą herbatą malinową. Elf wykonuje przy tym ruch, jakby był średniowiecznym rzezimieszkiem.



Wychodzę na zewnątrz i widzę lecące ko-ma-ry. Te egzotyczne stwory wypełniają przestrzeń obok mnie. Zaczynam zastanawiać się nad ich egzystencją. To mało skomplikowane życie, ograniczone do gamy kilkudziesięciu uczuć, podczas gdy my mamy ich kilkadziesiąt tysięcy. To proste myślenie: ?ugryźć- złożyć jajka-jeść?. Wydaje mi się, że kiedyś byłem komarem, przeżywałem ten moment orgazmu podczas ukąszenia. Tą chwilę, kiedy doznaje się absolutnego spełnienia i pozostaje już tylko umrzeć. Czy więc komary nie pragną, byśmy zabijali je podczas ukąszenia? W przeciwnym razie Natura wykształciła by dla nich bezbolesny jad...



Rozważania przerywa mi rozkaz kapitana dotyczący zmywania naczyń. Biorę je pewnie i płuczę w jeziorze, jednocześnie jednocząc się z Wodą. Po paru minutach odnoszę je z powrotem i jakoś nikt nie dziwi się temu, że są zupełnie brudne i trzeba je myć jeszcze raz.



Idąc za potrzebą fizjologiczną udaję się w głąb krzaków i tam, sikając na roślinkę, pokazuję jej miejsce w szeregu. To my, ludzie, tu rządzimy!



Nagle słyszę krzyk, że odpływamy. Biegnę więc szybko i w ostatniej chwili wskakuję na żaglówkę. Słyszę rozkazy kapitana Fetiego, które napełniają mnie śmiechem. Jak zabawną rzeczą jest hierarchia, którą ułożyli sobie ludzie! Przecież to wbrew naturze. Jakby na potwierdzenie mojej tezy dostaje rozkaz wiosłowania na środek jeziora. ??To czynność wymagająca wysiłku? ? informuje mnie kapitan. ?Wręcz przeciwnie? ? odpowiadam i rozkoszuję się widokiem bezmiaru wody, łączącej się w pewnym punkcie z niebem, również bezkresnym.



Jednak wczorajsza noc daje o sobie znać reszcie załogi, toteż Mariusz, Elf oraz kapitan Feti zarządzają odwrót i wypoczynek. Przy okazji podczas przybijania do brzegu lądujemy w trzcinach, które zmieniają się w drwiące z ludzi maszkary, gardzące z naszego nieprzywiązania do podłoża.



Widzę spotkania dwóch jachtów na środku jeziora, a nieprawdopodobnie wyostrzony słuch pozwala mi usłyszeć banalną rozmowę, praktycznie bez tematu. Przepraszam, dziękuję, dzień dobry ? bezsensowne kłapania ozorem i nadużywanie strun głosowych.



Gdy tak patrzę na te jachty przez trzciny, nagle cały obraz zaczyna robić się nieprawdopodobnie piękny. I w tym momencie przypominam sobie, że tak naprawdę kwaśny deszcz zaczyna padać po paru godzinach, a wcześniej to tylko mżawka! Faktycznie, te trzciny są jakby z mahometańskiego raju i tylko hurys wyglądam. Patrzę nieco w bok i zamiast zwyczajnych ręczników przyjaciół widzę ekspozycję perskich dywanów.



Gdy oni chcą spełnić moje ciągłe prośby o pójście do lasu, ja nie traktuje ich poważnie. Teraz, mam wstać i chodzić?!?!?! Chyba zwariowali! Choć... dlaczego by nie? Tak więc wstaje i idę z nimi do lasu.



A tam są naprawdę rzeczy niezwykłe. Laguna z liści już na samym wejściu. Każde drzewo posiada świadomość i patrzy na mnie, a jedno nawet zaczyna tańczyć wymachując liśćmi. Kwiatki kłaniają mi się w rytm grającej mi w głowie muzyki. Ale najważniejsze jest wrażenie, że wszystko żyje! Pod każdym liściem, na każdym milimetrze kwadratowym jest Życie, a świadomość tego jest cudowna.



Siadamy na małym wzgórzu i rozkoszujemy się widokiem lasu. Wszystko jest takie idealne i nawet fałszywy muchomor stoi przed nami, jakby chcąc nas przekonać o wyjątkowości tego miejsca. Chłopaki wyciągają traffkę i po chwili po lesie roznosi się charakterystyczny zapach, jakim Maria raczy kochanków swoich. ?Na szczęście nie spaliłem się za mocno pierwszym buchem? ? z ust Elfa wychodzi absurdalne zdanie, po czym poprawia drugim. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że widok ten jest dla nas zaplanowany, jakby ktoś urządzał nam tu kino. Za sprawą Marii wszyscy głodnieją, więc wracamy na żaglówkę, żeby coś przekąsić.





Kuchnia!




To pomieszczenie bajkowe, gdzie gary są żelazne! Teraz wygląda jak dom wariatów, a wszystkie jej elementy współgrają ze sobą, tworząc jeden organizm. Przyrządzanie posiłku psuje nam przypłynięcie obok nas żaglówki z Obcymi, których średnia wieku przekracza pięćdziesiątkę.



Nie żebym był ?ejdżystą?, ale wobec głośnej imprezy która ma się zaraz rozpocząć, stado emerytów i rencistów jest elementem jak najmniej pożądanym. Toteż Marian wystawia nasze głośniki na pokład i puszcza najbardziej hałaśliwą muzykę, na jaką go stać.



Biedni staruszkowie po dziesięciu minutach ciągłego bombardowania postanawiają zmienić lokalizację na drugi koniec jeziora, a my zacieramy ręce. Teraz pora na dwie uczty: dla ciała i dla umysłu. Najpierw spożywamy więc pożywny obiad, a następnie siadamy na pokładzie z szatańskim uśmiechem i wyciągamy dropsy.



Po wykonaniu rytualnych czynności i obowiązkowym stuknięciu się na szczęście połykamy to Szczęście w pigułce, po czym czekamy na wieczór. Akurat słońce zachodzi w sposób przepiękny, więc siadamy na dziobie i palimy traffkę, delektując się widokiem. Znikanie kuli ognia zbiega się idealnie z pojawianiem się w naszych sercach fali Szczęście, które zalewa nas, zrywając wszelkie tamy.



Noc jeszcze młoda, a my rozpalamy ognisko. A następnie tańczymy przy nim, przeplatając taniec refleksjami. Feti mówi, że wyglądam jak szaman, w podciągniętych nogawkach, boso wykonując ekstatyczne ruchy za płonącą ścianą. Muzyka po prostu przechodzi samą siebie. Wchodzi we mnie i wychodzi, przeciska się bokami, uśmiecha się, zwodzi, po czym znów otula nas swym ciepłem.



Ogarnia nas miłość do wszystkiego dookoła. Drzewa, woda, żaglówka, ogień, gwiazdy ? wszystko jest cudowne. Las przestaje być złowrogi. I nawet komary są przyjaznymi stworzonkami próbującymi się rozmnożyć. Wystawiam rękę i zachęcam je do gryzienia, niech mają coś od życia... Nie wspomnę o niezwykłej harmonii, jaka panuje między załogą. Zero nieporozumień, wszyscy dzielą się tym, co mają. I tak, skąpani ekstazą, spędzamy jedną z najpiękniejszych nocy w życiu, która trwała i trwała... I trwała i trwała...



Kto wymyślił, żeby w Polsce prawie wszyscy imprezowali, upijając się wódką i pierdoląc głupoty, a nazajutrz nie pamiętając żadnych swoich myśli?

Ocena: 
natura: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media