Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kamis - gałka śmierci już od 1,90 zł

kamis - gałka śmierci już od 1,90 zł


Nazwa substancji: Gałka muszkatołowa


Poziom doswiadczenia: sporo THC, pare razy amfa i 2 razy gałka muszkatołowa


Dawka, metoda zażycia: 3 paczki gałki mielonej (Kamis) & 3 całe "orzechy" gałkowe, także Kamis. Do tego troche ziółka i piwka. (dawka skonsumowana została przez 2 osoby)


Nastawienie do gałki: Nieprzekonywujące


Czas: jakoś Kwiecień 2005r


Miejsce: Wszędzie... w każdym wymiarze


Wrażenia: MatriX...




W takim razie lecimy. Wszystko zaczęło sie od tej właśnie stronki, kumpel tutaj odkrył właśnie tą ciekawą, aczkolwiek

niepozorną substancję i doszłem do wniosku, że i tego trzeba spróbować. Ominę problemy w zdobyciu "bohateki" tamtego

weekendu, gdyż nie wszędzie można gałkę kupić.




=> Sobota godzina 15:00, w domu




Wreszcie paczuszki znalazł sie w moich łapskach, niezwłocznie całe gałki zamieniłem w proch używając narzędzia powszechnie

nazywanego... tarką. Troche trudno to szło, ale nie było tak źle. Zmielone gałki pomieszałem z 3 paczkami orginalnie już

zmielonych. Rozsypałem na 2 szklanki - szklanka była do połowy pełna, lub jak kto woli do połowy pusta (wersja dla

pesymistów). Chwile później przyjechał kumpel. Szklanki zalałem wrzątkiem (z nadzieją, że może coś tak sie rozpuści) i po

ostygnięciu przystąpiliśmy do działania. Wchodziło raczej średnio, z sokiem, jako przepitą jakoś poszło. Zajęło nam to jakoś

20 minut. Rozstalismy sie i postanowilismy sie spotkać z całą ekipą później.




=> Sobota godzina 17:00




Spotykamy sie całym dream teamem. Około siedmiu wojowników/wojowniczek uzbrojonych w alkohol, THC i my z ciężką, tajną

bronią, schowaną w sobie - gałką. Narazie nic nie czułem, nawet jak próbowałem sobie coś wkręcić. Na miejsce docelowe

doszliśmy około 17:30. Wszystko spokojnie, powiedział bym - Za spokojnie. Pifkujemy sobie lajtowo, inni palą itp. Też troche

zapaliłem ale nie dużo, tak dla smaku. O 18:00 może później, kumpel po gałce zaczyna się śmiać. Mi nadal nic nie jest... już

myślałem, że ta cała gałka to jakiś niewypał...



=> Godzina 19:00




Zaczynam zachowywać sie jak po porządnym skopceniu. Śmieję sie non-stop, nie moge przestać, inni po ziole dołączyli do nas i

przez jakieś 20 minut mięśnie brzucha były poddawane masakrycznym cierpieniom. Śmiechawa zaczeła mi przechodzić, zaczął się

drugi etap. Wstąpiła we mnie euforia, zaczęło mi sie wszystko podobać, wszystko mnie cieszy, dla mnie bomba! No i pierwsze

małe sHiZy, nic szczególnego np. zacząłem widzieć w kumplach bandytów, chytrych złodziejaszków itp... Gdy to stadium

osiągnęło apogeum, marzyłem, żeby mi nie przechodziło. Było fenomenalnie.




=> Godzina 20:00




Tu zaczęło sie to czego nie przeżyłem, nie oczekiwałem i nie zapomne nigdy... Zaczęło sie ściemniać, a przed nami jakieś 25

minut drogi wzduż rzeki. Jest to rzeka w stylu: metr czarnej cieczy i 5 metrów mułu ze śmieciami. Początkowe tripy były

całkiem fajne. Wpadłem w stan takiego półsnu. Spowolniona reakcja, zagubienie ogientacji w terenie itp. Wszyscy szli przodem,

ja z koleżanką zostałem w tyle. Nie wiem od czego, ale cały czas sie śmiała, ja szedłem obok w milczeniu. Nie było by w tym nic

dziwnego gdyby nie to, że szedłem przez... peron! Żadnej żywej duszy, tylko jacyś ludzie śpiący w bez ruchu na ławkach, w

kątach itp. Wydawało mi sie, że jestem ćpunem, a ona jest skopcona totalnie. Żaden pociąg nie stał, nie jechał, nic - pusto.

Całkiem fajne uczucie. Czułem sie taki wolny! Nagle...! Budze sie jakby jakieś 20 metrów dalej, i peron zniknął. Znów ta rzeka

i wszędzie las. Potem było coś niesamowitego! Wydawało mi sie, że mój kupel idzie obok mnie i opowiada mi historię mostu. W

rzeczywistości most niczym sie nie wyróżniał od innych. Ja za to widziałem przejebanie wielki, okazały, wysoki na jakieś

20-30 metrów, cały świecił na różne kolory (coś jak gdyby był cały w lampkach choinkowych) szłem słuchałem z zaciekawieniem

tego co mi o nim mówi i w milczeniu oglądałem z otwartymi ustami to dzieło człowieka... znów to samo! Budze się z półsnu kilkanaście metrów dalej!




=> Godzina 20:30 - MatriX




Po tripie z mostem była chwila przerwy, przynajmniej mi sie tak wydawało. Potem już pewnie nikt tego nie zrozumie, bo ja sam

teraz nie moge tego pojąć i tym bardziej wytłumaczyć. Mega przepierdolone zaburzenia czasu, przestrzeni(!), miejsca,

tożsamości itp. Byłem jakby na filmie, a dokładnie na klatkach filmu. Widziałem jak one leciały, co jakiś czas przewijały sie

do tyłu, a mi sie wydawało że przeżywam ten urywek już n-ty raz. Zdawało mi sie, że już słyszałem już to co oni mówili pare

razy, że ja już im odpowiadałem na to pytanie kilkakrotnie (coś jak "deżawi" tylko potężne) Z MatriXem miało to wspólnego, iż

jak szedłem, to co pare sekund (wg mojej orientacji) musiałem sobie przypominać gdzie jestem, kim jestem, jak tu sie znalazłem,

gdzie ide i wogóle. Potem już zaczęłem nie widzieć drogi tylo "Kosmos", czarna nicość, jakieś punkty latają nie widze

niczego tylko przebłyski co jakiśczas gdzie jestem. Miałem taką miazgę w głowie, nie wiedziałem co robić, bałem sie zrobić

następnego kroku z obawą, że gdzieś wpadne, bo nie widziałem np. tej rzeki. Prawdopodobnie stanęłem i udało mi sie wyrwac z

tego wszystkiego na sekundę. Krzyknąłem "Ja Umieram" bo nic innego nie potrafiłem z siebie wydusić. W tym przebłysku

świadomości miałem nadzieję, że ktoś mnie zaprowadzi gdzieś, gdzie mi to przejdzie i będe bezpieczny.




=> Godzina (???)




Najgorsze zaczęło ustępywać, nie pamiętam jakiś ostatnich 15 minut wogóle, tylko 3-4 obrazy, widokówki miejsc przez które

przechodziliśmy. Nie wiem kto gdzie i kiedy poszedł, z kim idę i wogóle. Już niedaleko domu siedliśmy na ławce i ktoś machnął

mi przed oczyma ręką... oszalałem. Ręka zostawiła jakby, cień, ślad, ogon, jak kometa i prześwidrowała mi cały łeb. Potem

znalazłem sie w domu. Chciałem uniknąć wszystkich i odrazu wskoczyć do łóżka. Niestety nie udało sie, rozmawiałem z matką, a

nie kojarze o czym. Chwiejnym krokiem poszedłem do łóżka.




=> Niedziela, godzina 10:00




Ze snem nie było problemów, spokojny, bez snów (przynajmniej nic nie pamiętam). Budze sie rano. W gębie sahara, czuje jakbym

miał wargi posypane piaskiem. Zeskoczyłem z łóżka i wręcz ruchem wahadłowym doszłem do łazienki.

Czuje sie jak na kacu, ale wargi zupełnie odwodnione. Odzyskałem świadomość już prawie całkowicie. Matka dzwoni do domu czy

ja czasem nie byłem naćpany wczoraj. Oczywiście mówie, że nigdy w życiu, jak ona mogła wogóle tak pomysleć!

Cały dzień czułem sie nie do życia. Ostatniego haluna miałem jeszcze wieczorem. Wracając od kumpeli (bylo już ciemno) z

daleka widziałem dwóch małych człowieczków, ubranych na szare kolory. Najlepsze było to że jeden miał w ręku siekierę, a w

drugiej łańcuch i ciągnął tego tego z tyłu, który... nie miał głowy! Przetarłem oczy, to samo! Wystarczyło podejśc na

odległośc 100 metrów, a zamiast człowieczków już widziałem niskiego jegomościa ciągnęcego na siłe swojego... psa, który był

dość pokaźnych rozmiarów. Przyszedłem do domu i chciałem sie pouczyć. Jutro w końcu zdaje matmę... ale nic z tego. Choćbym nawet

chciał to nie da rady. Idę spać.




=> Poniedziałek, godzina 6:40




Wstaję, dalej czuję jeszcze zjazd. Idę zdawać matme, oczywiście co było od przewidzenia - oblałem. Cały dzień jeszcze czuję

sie sponiewierany. Lecz teraz już myślę żeby to powtórzyć, na co wcześniej nigdy bym sie już nie zgodził.


Ocena: 
Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media