Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

psychodeliczna mary jane

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Apteka:
Dawkowanie:
ok. 0,5g marihuany (plus dzienna dawka 10mg escitalopramu)
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Spokojne i leniwe popołudnie spędzone samotnie w mieszkaniu. Uczucie znużenia.
Wiek:
27 lat
Doświadczenie:
Marihuana (1-2 razy w miesiącu), alkohol (nieregularnie), benzydamina (1 raz), 4-HO-MET (2 razy), ALD-52 (2 razy), 1P-LSD (1 raz).

psychodeliczna mary jane

Jakiś czas temu przydarzył mi się zupełnie psychodeliczny trip na trawie. Wiem, że większość ludzi nie reaguje w taki sposób na THC. Ja jednak jestem wrażliwy na ten aspekt działania tej substancji i podobne przeżycia zdarzały mi się już wcześniej (choć nie o takiej sile). Druga rzecz to moja tolerancja – mało palę, co jeszcze bardziej podbija moją naturalną wrażliwość. Trzecia rzecz to farmakoterapia – brałem wtedy już od miesiąca 10 mg escitalopramu dziennie. Nie bez znaczenia pewnie jest też fakt, że mam za sobą doświadczenia z „prawdziwymi” psychodelikami. Nie wiem który czynnik odegrał tu kluczową rolę, ale dla porządku wymieniam je wszystkie.

A było tak. Jestem sam w domu. Siedzę przy komputerze i pracuję nad tłumaczeniem jednego tekstu z angielskiego na polski. Praca mi się dłuży i nudzi, więc wpadam na pomysł: zwinę sobie blancika. Wypaliłem go dość szybko. Po paru minutach czuję rozluźnienie i lekkie rozleniwienie. Osiadam w krześle jak ciężki hipopotam, a moje ruchy są spowolnione. Może jednak to nie był dobry pomysł żeby palić przy pracy? Zaczyam mieć problemy ze skupieniem. A może pójść w takim razie na całość? Coś mi strzeliło do głowy i zwijam zaraz drugiego blanta.

Jest koło godziny osiemnastej. Siadam na łóżku i palę. Pomyślałem, że wygodniej by było palić z lufki… ale nie mam żadnej. Rozkręcam stary długopis i wyrzucam z niego wkład. Wsuwam blanta w tak przygotowany ustnik. Łapczywie wciągam dym i wypalam całość chyba w 5 minut. Patrzę jak dym tworzy hipnotyzujące wiry w przeźroczystej plastikowej tubce. W pewnym momencie czuję, że wciągam jakiś dziwny sztuczny posmak. To blant wsunął się aż za głęboko i stopił kawałek długopisu. Mocuję się chwilę z dogaszeniem go i wyciągnięciem resztek filtra.

Czuję coraz większą lekkość. Włączam głośniej muzykę – leci Melody’s Echo Chamber. Za oknem słychać ruchliwą ulicę i powroty autami z pracy. Ciężko mi utrzymać się w pionie i muszę się położyć. Czuję, że zapadam się w łóżko i zapominam o wszelkich zmartwieniach. Już nic nie potrzebuję, tylko tego uczucia i muzyki. Zanurzam się w stanie większej i większej dysocjacji. Moja percepcja staje się coraz bardziej rwana, jakby moja pamięć sensoryczna się dusiła i przeciążała. To, co widzę, zamienia się powoli w bardzo szybki pokaz slajdów. Nie jest to jednak uczucie straszne, a euforyczne. Wypełnia mnie bezgraniczna rozkosz.

Brzmienie muzyki jest po prostu nie do opisania. To jest jak orgazm, rozciągnięty na kilkadziesiąt minut. Muzyka wybija rytm w jakim moja percepcja się „rwie”, co wprowadza mnie w stan ekstatycznego uniesienia. Nie mogę się podnieść z łóżka, ale czuję gwałtowny przepływ energii jakby ktoś mnie podłączył do prądu. Nie mogę się powstrzymać przed wierzganiem nogami i rękoma. Wyobrażam sobie, że wyglądam jak duży i głupi niemowlak, ale nie obchodzi mnie to. Po prostu nie mogę wytrzymać tego rozsadzającego mnie napięcia. Chce mi się krzyczeć ze szczęścia. Kiedy zamykam oczy, widzę tęczowe łuny promieniujące na wszystkie strony. Kiedy je otwieram, widzę jak wszystko wokół lekko drga, a pole widznia wypełnia szum jak na ziarnistej kliszy. Dźwięki są odrealnione i poszarpane. Brzmią jakby odbijały się echem.

Mija godzina od początku tripu. Kiedy udaje mi się na moment wstać, ledwo utrzymuję równowagę i się zataczam. Jem jabłko i popijam wodę, bo czuję straszną suchość w gardle. Wracam na łóżko. Leżę tak jeszcze ponad godzinę i słucham chyba trzech całkiem długich albumów w całości. Dopiero koło godziny dwudziestej czuję, że dochodzę powoli do siebie. W sumie przeleżałem na łóżku ponad dwie godziny w takim stanie, ledwo mogąc się poruszać.

Tak oto niespodziewanie doświadczyłem jednego z najprzyjemniejszych i najciekawszych tripów w życiu. Tego dnia oczywiście już nie pracowałem. Zjadłem za to pół lodówki i poszedłem wcześnie spać.

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
27 lat
Set and setting: 
Spokojne i leniwe popołudnie spędzone samotnie w mieszkaniu. Uczucie znużenia.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Marihuana (1-2 razy w miesiącu), alkohol (nieregularnie), benzydamina (1 raz), 4-HO-MET (2 razy), ALD-52 (2 razy), 1P-LSD (1 raz).
natura: 
apteka: 
Dawkowanie: 
ok. 0,5g marihuany (plus dzienna dawka 10mg escitalopramu)

Odpowiedzi

Ciekawy TR. Niesamowite, że środek tak, zdawałoby się, lekki jak konopia może powodować tak silne doznania. Myślę, że nie bez znaczenia są tu twoje poprzednie doświadczenia z psychodelikami (zwłaszcza że, z tego co czytam, były dosyć intensywne), choć możliwe, że działają one w połączeniu z wrodzoną wrażliwością (ja w końcu także tripuję po ziółku, a psychodelików na razie nie próbowałem). Dobrze wiedzieć, że nie jestem jedyną, która 'tripuje' po paleniu :)

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media