Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

dex'owe apogeum

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Apteka:
Dawkowanie:
DXM 450mg
Marihuana 0,4g
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Prawie pusty żołądek. Miejsce: miasto, później mój pokój. Substancje zeżarte rano tego dnia: Loratadyna 10mg, Fenspiryd 80mg. Za oknem pada deszcz, noc ma dobry klimat do tripowania.
[edit]: Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że jadłem tego dnia również 600mg Piracetamu.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
DXM- kilka/kilkanaście razy, średnio raz na miesiąc.
Marihuana- Od 4 lat, od 2 lat kilka razy w tygodniu.

dex'owe apogeum

21:10 Pada deszcz, noc jakoś dziwnie sprzyja tripowaniu. Przypominam sobie, że zawsze chciałem spróbować kody. Wchodzę na hypka, czytam metody ekstrakcji, po czym stwierdzam, że dziś nie mam na to warunków i odłożę to na inny dzień. Ale chęć na tripa pozostała. Wybrałem się więc do apteki po coś co zdąrzyłem już dobrze poznać- Acodin.

21:45 Kupiłem paczkę i zacząłem zarzucać po 1. Poszedłem spotkać sie ze znajomymi.

22:30 Zarzuciłem już 20 tabsów, popiłem kilkoma łykami Harnasia. Dobrze mi się rozmawia.

23:00 Zjadłem wszystkie 30 tabletek, zacząłem kierować się w strone domu.

23:13 Wysyłam sms'a do znajomej "z branży" DEXowej z prośbą o dobre kawałki na akofazę.

23:20 Dochodzę pod dom, czuję, że zaczyna mi się wkręcać. Wchodzę do domu. Wszyscy śpią. Pusty żołądek daje o sobie znać. Wiem, że to może być ostatni moment na zjedzenie czegoś. Otwieram lodówkę, nie chce mi sie nic robić. Wyciągam zupke chińską z szuflady, zalewam wrzątkiem, konsumuję na górze przed kompem.

23:46 Dostaję sms'a zwrotnego: "Portishead". Odpalam youtuba, zaczynam przeglądać twórczość Portishead i stwierdzam, że to jest to czego oczekiwałem. Zaczynam rozmowe ze znajomymi na FB. Czuję w głowie I Plateau.

0:23 Zaczna mi się ciężej pisać na klawiaturze, mam słabszą synchronizację między rękami, ale rozmawia mi się bardzo luźno i przyjemnie. Myślę, że tym momencie jestem gdzieś w połowie II Plateu. Wszystko jest dla mnie dość proste i oczywiste. Czuję swego rodzaju więź z osobą, z którą rozmawiam. Zaczyna mnie mdlić, pewnie po tym mixie dexa z zupką chińską. Dziwne, nigdy nie rzygałem po ACO, może przegiąłem z ilością? Przypomina mi się, że mam pod ręką najlepszy środek przeciwwymiotny- trochę dobrej ganji. Kruszę odmianę Blueberry X Lowryder, mieszam z tytoniem truskawkowym i nabijam duże bongo (60cm), bo stwiedzam, że małe może mi nie pomóc.

0:33 Ściągam chmurę. Od razu lepiej na żołądku. Dziwi mnie, że nic mnie nie swędzi, bo zawsze gdy zarzucam DEX'a jest zasada działa=swędzi. To pewnie dzięki Loratadynie i/lub Fenspirydowi.

0:41 Napisałem znajomej "ciekawe, mam chyba maksymalnie wkręconą faze, a nadal jestm w stanie jakos pisac". Nie wiedziałem wtedy jak bardzo się myliłem. Była to mniej więcej górna granica II Plateu. Wrażenie więzi z rozmówcą było już tak silne, że wydawało mi się iż rozmawiam "na żywo". Widziałem twarz rozmówcy dość wyraźnie.

0:46 Ciężko mi się myśli. Muzyka mnie wypełnia, przenika, zabiera w dziwne miejsca. Głowa staje się coraz cięższa i bardziej napuchnięta.
 
1:08 Zacząłem rozmowę z kimś innym. Zdjąłem słuchawki, bo trip był już za mocny na muzykę, która dodatkowo podkręca faze.

1:14 Bardzo ciężko mi zrozumieć osobę z którą rozmawiam. Jest mi gorąco i nie czuję nóg. Na drugim końcu pokoju stoi wentylator. Wstaję z trudem z fotela. Robię jeden krok i stwierdzam, że przyciąganie ziemskie jest zbyt potężne, by udało mi się przejść te 4 metry na nogach z waty. Opadam bezwładnie na fotel. Uczucie puchnięcia głowy jest masakryczne, ciężko mi je wytrzymać. Ściany falują, monitor jest wygięty. Szyje mam kompletnie sztywną, nie mogę rozluźnić mięśni. Mam wrażenie, że mogę obrócić głowę o 180 stopni- do tyłu. Przechodzi mi przez głowę myśl, że może lepiej byłoby dla mnie gdybym 'zwrócił' te tabletki. Stwierdzam jednak, że to już nic nie pomoże, bo większość się wchłonęła i że gorzej już raczej nie będzie. W końcu minęły już 3 godziny, a DEX wkręca się ok 2.

1:20 Czas zwolnił niesamowicie. Trip staje się ciężki do ogarnięcia.

1:24 Napisałem do znajomego "czas stanął w miejscu".

1:28 Założyłem słuchawki z powrotem. Obracam głowę w lewo i widzę piękny park: zielone drzewa, słońce świeci, a ja siedzę na balkonie białej willi z laptopem i obserwuję park. Zaczynam się zastanawiać dlaczego przy tak pięknej pogodzie moi znajomi siedzą w domu. Nagle na obraz parku najeżdżają ściany, które niebezpiecznie szybko się do mnie zbliżają, robi się ciemno... Znów jestem w swoim pokoju. Trip staje się nie do wytrzymania. Czuję, że zaraz łeb mi rozerwie, albo przynajmniej stracę przytomność. Mam dreszcze i chyba lekkie drgawki. Próbuję sprawdzić sobie puls, ale nic nie czuję.

1:38 Wyłączam kompa, kładę się na łóżko. Od razu stwierdzam, że bez wentylatora dostanę udaru. Krok za krokiem, trzymając się dość nisko udało mi się dojść do wentylatora i uruchomić go. To było zbawienie. Wróciłem na łóżko.

~1:45 Kiedy patrzę na swoją zieloną pufę, która zmienia się w zielone plastikowe auto na pedały, a następnie w wielką skrzynkę narzędziową Bosha stwierdzam, że to już mocne III Plateu. Na ścianie obok łóżka widzę guzik. Naciskam go, a wtedy z cienia rzucanego przez framugę okna tworzy się coś na kształt szmacianej laleczki. Zbytnio mnie to nie zdziwiło. Tworzę w głowie wielkie, rewolucyjne teorie dotyczące świata i wszechświata tylko po to by za 5 minut o nich zapomnieć.

~2:00 Leżę tak i obserwuje pokój. Widzę wszystko w paskach pixeli. Tak jakabym oglądał świat zza ekranu starego telewizora kineskopowego.

~2:20 Stwiedzam, że chce mi się sikać. Mam nadzieję, że przy okazji pozbędę się troche DEX'a z organizmu. Wstaję z łóżka, idę w strone drzwi. Nagle robią się z nich ogromne wrota, a ja taki malutki. Mam obawy czy dosięgnę klamki. Gdy potrzedłem do nich na odległość centymetrów zrobiły się w miarę "normalne". Czekam na odpowiedni moment by bez przypału wyjść z pokoju. Przechodzę do łazienki jak najszybciej potrafię. Sikając patrzę w lustro: wyglądam jak połączenie Cezarego Pazury i Sida z Epoki Lodowcowej. To połączenie za nic nie przypomina człowieka.

~2:30 Wracam na łóżko. Trip już trochę słabnie, nie jest mi już tak gorąco. Włączam muzykę z telefonu. Wszystkie utwory dobrze znam, a przez to męczy mnie trochę słuchanie większości z nich.

~3:00 Zrobiło mi się chłodno, wyłączam wentylator. Podłoga chwieje się jak statek w czasie sztormu. Wracam na łóżko, zakładam słuchawki i przymknąwszy lekko oczy wegetuję podziwiając sufit zmieniający kolory z fioletowego na zielony oraz kształty.

~4:00 Do tego czasu utrzymywałem się w stanie pół snu, dając ponieść się muzyce. Zasypiam.

~9:00 Budze się mniej więcej z lekkim II Plateu i spuchniętą głową. Idę do łazienki wydalić kolejną porcję dexa. W lustrze wyglądam już normalniej, choć dalej nie rozpoznałbym siebie w tej twarzy.

12:20 Budze się na I Plateu, nadal z lekim uczuciem oddzielenia ciała od duszy i ze znieczuleniem całego ciała. Głowa nadal lekko napuchnięta, gdy energicznie nią obracam rozmazuje mi się jeszcze lekko obraz, a do tego mózg wydaje się przelewać w czaszce. Dźwięki nie wróciły jeszcze do normy. Moje odbicie zaczyna przypominać moje własne.

12:30 Idę pod prysznic, cieszę się, bo zaczynam odczuwać zewnętrzne bodźce. Wewnątrz nie czuję kompletnie nic. Nie wiem czy jestem głodny czy nie.

12:50 Palę bongo. To sprowadza mnie trochę na ziemie. Idę do lodówki, piję jogurt, bo nie mam siły nic jeść. Siadam przed komputerem, włączam muzykę i próbuję zebrać myśli. Muzyka dalej brzmi nieprzeciętnie. Wpadam na pomysł napisania tripraporta. Piszę i piszę. W między czasie spalam 3 szlugi. One też pomagają wrócić na ziemię.

16:00 Jem obiad, faza schodzi całkowicie. Pozostaje jednak jeszcze lekkie halo w głowie i uczucie spuchnięcia.

21:30 Moje myślenie już prawie wróciło do normy. Byłem dość zmęczony przez cały dzień. Cały czas towarzyszyło mi ziewanie i lekkie rozmazanie obrazu przez rozszerzone źrenice. 

Moja złota zasada to: jeść dexa nie częściej niż co miesiąc. Ale myślę, że po tym tripie zrobię sobie dłuższą przerwę...

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Prawie pusty żołądek. Miejsce: miasto, później mój pokój. Substancje zeżarte rano tego dnia: Loratadyna 10mg, Fenspiryd 80mg. Za oknem pada deszcz, noc ma dobry klimat do tripowania. [edit]: Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że jadłem tego dnia również 600mg Piracetamu.
Ocena: 
Doświadczenie: 
DXM- kilka/kilkanaście razy, średnio raz na miesiąc. Marihuana- Od 4 lat, od 2 lat kilka razy w tygodniu.
natura: 
Dawkowanie: 
DXM 450mg Marihuana 0,4g

Odpowiedzi

Raz na miesiąc? Ja łykam dekse codziennie, tyle że nigdy w takich ilościach, preferuje mniej niż 20 tabletek, na okrągło, gdy wezę rano i po południu czuje że schodzi, znowu zapodaje kolejną dawke. Czasem nawet wystarcza mi 10, na pusty żołądek, aby oderwać się choć trochę od szarej rzeczywistości a raz na jakiś czas wezme o wiele więcej niż 20, ale to jak się chce na porządny trip przygotować, a tak to szame jak leci :D

"Choruję na śmierć. W żyłach lęk krąży zamiast krwi."

DXM ma nieograniczony potencjał. Dodatkowo w połączeniu z THC daje zdumiewające efekty. Warto jeść większe ilości raz na miesiąc, niż codziennnie kilkanaście sztuk.

Lepiej brać większe dawki np co miesiąc, ja łykam 900 mg co ok 3 tygodnie ;D

Głowa

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media