Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kiedyś to było...

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
od dwóch buchów z lufki po 4 wiadra
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Od A do Z, prawie w każdej okoliczności zdarza mi się zapalić, jak to nałogowemu.
Wiek:
19 lat
Doświadczenie:
Z marihuanen- już duże

kiedyś to było...

Paliłem ją zawsze, kiedy czułem się samotny. Na początku dawała taki miły masaż ciała, głowa stawała się jakby napęczniałym balonem przyjemności, ciało rozchodziło się w takiej ekstatycznej fali spokoju, stawało delikatne i miłe. Każde zapalenie wiązało się z szybciej bijącym sercem ( z podjary) jeszcze przed wzięciem pierwszego bucha. Potem kopcenie lufki i ściąganie mini chmurek... tak to było na początku. Jedna czy dwie lufki potrafiły mnie już tak zapierdolić, że miałem ostre i w chuj kolorowe wizje po zamknięciu oczu. Nie byłem w stanie się wysławiać, moje ciało stawało się jakimś kurwa kosmicznym wehikułem, cała przestrzeń znikała, mój świat wyglądał tak, jakbym tylko ja w nim był. Wszystkie kierunki świata przykrywała mgła zapomnienia. Każdy problem- przyszły czy przeszły- był deptany przez nawał intensywnego "tu i teraz". Każdy dźwięk sprawiał, że miałem ochotę tańczyć, albo przynajmniej gibać się do rytmu. Każdy smak rozkurwiał moje dotychczasowe postrzeganie przyjemności. Każdy bodziec dotykowy *szczególnie taki skoncentrowany wokół drugiej czakry i niżej* był jak anielskie uniesienie. Człowiek cieszył się wszystkim i śmiał ze wszystkiego...

Ach, kiedyś to było.

Dziś doszedłem do momentu, kiedy palę ją zawsze, gdy jest jakaś okazja i gdy nie zabrania mi tego dziewczyna. Masaż ciała zmienił się w udręczającą świadomość własnego oddechu, bicia serca czy przełykania. Głowa robi się ciężka, a myśli zamulone. Ciało rozchodzi się... samo nie wie gdzie. Wszystko staje się jałowe i odległe. Serce, jeśli bije szybciej, to ze strachu, bo czasami wkręcają się jakieś schizy, że świat sie zacina. I że moje życie... się zacina. Cevy mam rzadko, o OEVACH (Które kiedyś występowały jak sie bardzo napizgałem w postaci fioletowych drżących kresek) już nie wspomnę. "Ja" staje się niewygodne i czasem szorstkie. Nie ściągam już mini buszków z lufki, a chmurska z wiader. Wszystko na fazie jest prawie normalne, tylko trochę lepiej odczuwalne. Kiedyś wszystko było absolutną magią i potrafiłem się zgubić we własnym pokoju, bać się drzwi, czy myśleć, że jestem korzeniem. Dziś... wszystko stało się zwykłe... i nudne. Ale czasem palę, bo 10% faz wkręca się zajebiście i jest coś "nowego". Wskaźnik zajebistych tripów spadł z 90% do 10%, haha haha haha hehe.

Kiedyś po zapaleniu miałem mega wenę. Pisałem wiersze, a słowa wyglądały jak pierdolone zawijasy nieskończonych emocji. Kiedyś wyobraźnia wypierdalała na szczyt swoich możliwości i kleiłem niesamowicie nieszablonowe zwroty, wersy ku czci thc i ku czci życia. Dziś nawet tego trip raportu nie chce mi się pisać, ale stwierdziłem, że skoro i tak mam siedzieć na dupie i jeść chipsy, to przynajmniej zrobię coś pożytecznego i może dam komuś jakiś bodziec do przemyśleń.

Kiedyś przed zapaleniem mówiłem jej w myślach, że ją uwielbiam i szanuję. Traktowałem jak święty sakrament, jak roślinną, psychodeliczną kochankę. Stawała się dla mnie potężną bramą do poznania samego siebie. Przypomniała stare sny, ujawniła dawno skrywane emocje i schematy myślenia, pozwoliła się zdystansować.

Dziś zasada jest jedna- byle jak, z byle kim, byle gdzie, byle co, byle się spizgać.

I dobrze wiem, że z takim podejściem nie mam co liczyć na takie miłe fazy, jak kiedyś.

Staram się ją odstawić. Na jakiś czas oczywiście. Czy mi się uda, czy nie- moja wola, moja decyzja.

Kiedyś czułem się po niej jak młody bóg. Zmotywowany do życia, pełen sił witalnych, gotowy mówić wszystkim, że są zajebiści... Pomocny, miły, wyluzowany jak cholera... tak było. Dziś- śpiący, głodny i znudzony. Zwykły. Zawiedziony.

Jeśli odnalazłeś w tym opisie siebie- rzucam Ci wyzwanie. Ile bez niej wytrzymasz?

Jaki sens ma palenie jej codziennie, skoro dobrze wiecie, że palona raz w tygodniu, byłaby milion razy lepsza?

 

Edit: Chciałem się pochwalić, że napisałem książkę. Nie pierwszą i nie ostatnią, ale jedną z ważniejszych w moim życiu. To zwięzłe i dające do myślenia podsumowanie całego mojego rozwoju osobistego i duchowego. Może i wam pomoże się rozwinąć i więcej zrozumieć. Jest po angielsku:

 

https://www.amazon.com/Mark-Johnson-ebook/dp/B09XBMZS73/ref=mp_s_a_1_1?c...

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
19 lat
Set and setting: 
Od A do Z, prawie w każdej okoliczności zdarza mi się zapalić, jak to nałogowemu.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Z marihuanen- już duże
natura: 
Dawkowanie: 
od dwóch buchów z lufki po 4 wiadra

Odpowiedzi

Świetny tekst. Pewnie jest to główny powód dla którego dużo ludzi jednak rozstaje się z marihuaną na zawsze.

Po części tak może być dlatego, że nie mamy dostępu do wszystkich odmian, bo jakbyś palił raz purple haze'a raz white widow albo Kush'a itd. nie znudziłoby ci się tak szybko wierz mi. Ale cóż. Policyjne państwo.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Po części tak może być dlatego, że nie mamy dostępu do wszystkich odmian, bo jakbyś palił raz purple haze'a raz white widow albo Kush'a itd. nie znudziłoby ci się tak szybko wierz mi. Ale cóż. Policyjne państwo.

"Zbyteczność: był to jedyny związek jaki mógłbym ustalić pomiędzy tymi drzewami, ogrodzeniem, kamieniami (...) A ja wiotki, osłabiony sprośny, trawiący, chwiejący się od ponurych myśli - ja także byłem zbyteczny."

J.P Sartre "Mdłości"

Jeśli długo palisz jeden gatunek, to nawet najlepszy się prędzej, czy później znudzi, ale nawet, jak masz dostęp do 50 gatunków, to i tak codzienne palenie staje się przyzwyczajeniem, które zniechęca. Najgorzej, że nawet, jak podejmiesz decyzję, że robisz przerwę, to wszyscy i tak Cię częstują (niektórzy to wręcz wmuszają;-) ). Gandzia to jedna ze świętych roślin, ale czasami przychodzi taki moment, w którym wyrastasz z jarania. 

To tylko sen samoświadomości.

Nie wierzyłeś, że tak to się może potoczyć w TWOIM PRZYPADKU, co? Uważałeś się za odpowiedzialnego użytkownika szanującego "świętą" roślinę, eksploratora bardziej niż 'używacza", co? A tu rzeczywistość - poznałeś siebie. Nie takim chciałeś się odkryć.

Chwała za opis.

Nie wmawiaj innym swojej schizy :p Dobrze wiedziałem, że z czasem to straci urok i bylem świadom, że początki są najlepsze, a potem to już inna bajka. Nie sądziłem jednak, że coś tak pięknego jak zielsko może tak szybko mnie znudzić.  

 

Nic nie chciałem odkryć. Chciałem się dobrze bawić, jak my wszyscy.

Miłość ma tyle form, a tak trudno je rozwinąć.
Umierała stokroć, wciąż nie może zginąć.

Całkiem szybko się przepaliłeś.

Co do wyzwania - rok jak już nie jaram i jest o niebo lepiej niż jak byłem wjebany. Nie wyobrażam sobie teraz znowu zacząć jarać, strata czasu i pieniędzy.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media