Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

kopyta bafometa

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
1,5 g benzydaminy po ekstrakcji
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Set: niepewność połączona ze stresem;
Setting: dobra atomsfera, pokój kumpla, na kwadracie obecna jeszcze jego mama.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Alkohol, marihuana, benzydamina.

raporty druidzmartwegolasu

kopyta bafometa

Jak wiadomo, na kumpli zawsze można liczyć, lecz kiedy Jaś zaproponował mi podczas jednego z moich wieczorków z minecraftem (tak, lubię klocki) nieznane mi kompletnie substancje, byłem nieco zdziwiony. Szybkie spojrzenie w przeglądarkę na frazy "kodeina" i "benzydamina" trochę mnie zaniepokoiło, gdyż z aptecznego stuffu nie zwykłem korzystać, ba, nie dopuszczałem do siebie myśli o wpierdalaniu tabsów. Wydawało mi się to poniżej mojego poziomu, jak widać mój poziom okazał się wiele niższy, niż sam miałem w zwyczaju sądzić, bo...

Przekonał mnie jebany. Pozostawał wybór: zamuła po kodzie czy kolorowe króliczki biegające po pokoju po benzie. Tak wtedy to przynajmniej postrzegałem. Jako że od pewnego czasu fascynowało mnie LSD, zdecydowałem się na benzę. Pozostawało tylko zgadać się co do miejsca i czasu. Zdecydowaliśmy się na akcję w mieszkaniu mamy Jasia, do której jeździ na prawie każdy weekend ponad 100km do dużego miasta. Po ustaleniu szczegółów pozostawało tylko oczekiwanie.

Po dotarciu na miejsce pociągiem wysiadamy z naszego transportu z ziomkiem, po czym kierujemy się do apteki znajdującej się po drodze na jego rezydencję. Wstępujemy do farmaceutycznego przybytku, lecz nie celem kupna Tantum Rosa, gdyż rzeczony środek czekał już na nas kupiony przez mamę Jasia, w sumie sześć saszetek. Kupujemy strzykawkę 100ml, aby przy ekstrakcji naszego cipacza jak najlepiej trzymać się proporcji wyczytanych w internetach. Pytamy też o filtry, tych o dziwo nie mają. Dość podekscytowani popierdalamy na wspomniany wcześniej kwadrat, witamy się z mamą, po czym po krótkim przygotowaniu przystępujemy do eksperymentu. Swoją drogą nie wnikam co on musiał powiedzieć matce żeby kupiła mu środek do irygacji pochwy. Łapiemy za kieliszki od wina, bo jak widomo zawsze trzeba mieć klasę, wsypujemy po trzy saszetki do swojego naczynia każdy, zalewamy określoną ilością wody i, już z mniejszą klasą, mieszamy ten cały syf za pomocą noży do masła. Po stwierdzeniu, że jesteśmy zadowoleni z uzyskanego roztworu, przesączamy go do szklanek przez jedną warstwę chusteczki higienicznej, których to chusteczek na szczęście miałem opakowanie w kieszeni. Roztwór powolutku przesączał się przez nasz niezwykle zaawansowany filtr, a my z rosnącą ekscytacją obserwowaliśmy osad zbierający się na chusteczkach.

Koło 7.30 wieczorem szybkie przygotowania, narastająca, przynajmniej w moim przypadku, nerwowość. Na talerzykach na biurku spoczywały nasze schizy na tą noc. Wcześniej zaopatrzyliśmy się w dwulitrowe Nestea, po jednej na głowę. Jaś zdecydował się na spożycie specyfiku razem z chusteczką, mi przyniósł trochę jogurtu ananasowego w miseczce. Ogarnąłem elegancko swoją substancję, wpierdoliłem do jogurcika, wciąż niepewny czy wiem co robię, mając łeb pełen czarnych scenariuszy. Po stwierdzeniu, że jesteśmy gotowi, przystąpiliśmy do spożycia. Przez mój umysł przemknęło galopujące, potężne YOLO, nie byłem pewien czy nie stratuje mojej jakby nie patrzeć niezbyt mocno zbudowanej osoby.  No ale, yolo to yolo, niewiele myśląc trzema porządnymi łyżkami wrzuciłem w siebie najgorszy jogurt jaki w życiu jadłem. Nie będzie pewnie też przesadą, jeśli powiem, że była to najgorsza rzecz, jaką przyszło mi kiedykolwiek spożyć. Z dumą stwierdzam, że przęłknąłem wszystko gładko, w przeciwieństwie do Jasia, który po wpakowaniu chusteczki do ust miał niemałe trudnośći z połknięciem jej, nie będę zgłębiał się w szczegóły, ważne że w końcu chusteczka w większości zniknęła. Oczywiście zaraz przydała się Nestea, której potężnymi łykami staraliśmy się usunąć z ust posmak chyba kopyt samego Bafometa.

Podczas oglądania po raz kolejny wszystkich części Kapitana Bomby - "Wrota światów" zacząłem odczuwać pierwsze efekty. Już dawno przestałem się przejmować faktem zjedzenia cipacza, stwierdziłem, że "będzie to, co będzie" i jako tako odprężyłem się po raz pierwszy od przybycia do tego lokum. Jako pierwsze pojawiło się uczucie dość mocnego upojenia alkoholowego, jednak bez charakterystycznego ciążenia na żołądku. Potem zacząłem praktycznie we wszystkich dźwiękach słyszeć charakterystyczny, metaliczny pogłos. Gdzieś 10 minut później pojawiła się pierwsza, dość niewyraźna wizja - gdy patrzyłem przez okno, zobaczyłem lecącego przez rozświetlone miejskimi latarniami, zachmurzone niebo, wielkiego, jakby mechanicznego, niewidzialnego orła. Niewidzialnego w takim sensie, jak w filmie "Predator" ze Schwarzenegerem był niewidzialny tytułowy predator, widziałem kontury orła i zakrzywione światło, które przez niego przechodziło.

Kolejności wszystkich wizji nie pamiętam, ale jako jedna z pierwszych była schiza, gdzie siedząc na łóżku Jasia, pod jego biurkiem dostrzegłem kleszcza spitego krwią do granic możliwości, wielkości kciuka dorosłego faceta, który dość nieporadnie próbował się poruszać w bliżej nieokreśloną stronę. Po bliższym zbadaniu kleszcz okazał się być kapslem od naszej ulubionej perły chmielowej. Jednak, gdy tylko oddaliłem się znowu na kanapę, kapsel znowu przyjął formę niezdarnego kleszcza. Mając świadomość nierealności tej wizji pokusiłem się nawet o nadanie mu imienia, a jakież mogło ono być, jak nie Janusz.

Należy wspomnieć, że wciąż byłem lekko spięty, podejrzewam że głównym tego powodem było znajdowanie się na niezbyt znanym sobie terenie. Przesłuchiwaliśmy w międzyczasie praktycznie całą muzykę na jutubie - od różnych podgatunków metalu zaczynając, przechodziliśmy przez muzykę nordycką, death punk czy jakoś tak, trapy i inne ciekawe twory.

Druga szczególnie zapamiętana przeze mnie wizja, która jeszcze wyraźniej świadczyła o negatywności moich wizji miała miejsce gdzieś 2-3,5 godziny od zarzucenia. Kumpel bujał się na fotelu i w pewnym momencie mój wzrok spoczął na jego łokciu, który dotknął tekturowego pudełka stojącego za fotelem. Usłyszałem głośny pisk, identyczny z piskiem koszatniczki, którą miałem jeszcze w sierpniu, zanim zeszła z tego świata. Jednocześnie ciemny, mały kształt zniknął w pudełku. Zaraz zerwałem nas na nogi i dostrzegłem mysz znowu znikającą w pudełku. Nie boję się specjalnie gryzoni, ale spędzenie całej nocy w pokoju z takim futrzastym przyjacielem nie napawało mnie optymizmem. Jeszcze kilka razy dostrzegałem tą kurwę, po czym kumpel z politowaniem w oczach uświadomił mnie, że pudełko jest zamknięte i nic tam nie ma.

Szczyt pojebania osiąnąłem przy okazji którejś tam z kolei wizyty w toalecie celem opróżnienia pęcherza. Zrobiwszy co swoje, miałem umyć łapki, ale spojrzałem w lustro i dostrzegłem coś dziwnego. Oglądałem kiedyś taki program "obcy wewnątrz nas" - w jednym z przypadku kobieta była zarażona pewnym gatunkiem nicienia. A co zobaczyłem w swoich tęczówkach? A jakże, nicienie. Małe, białe, skurwysyńskie robaczki leżały na dnie moich tęczówek, wijąc się gdy palcem dotykałem oka. Wystaszyłem się wtedy konkretnie i strach pomyśleć co by było gdybym miał przy sobie nóż. Na całe szczęście noże oddaliśmy do schowania mamie Jasia. Patrzyłem tak w lustro, święcie przekonany, że to co widzę to prawda, gdy Jaś wbił do kibla zaniepokojony moją długą nieobecnością. Przekonywał mnie, że nic w oczach nie mam (wtedy zobaczyłem w lustrze jak jeden z nicieni przebija się przez moje oko i wyłazi na zewnątrz). Na szczęście udało mu się mnie przekonać, że wszystko jest w porządku.

Do całego tripa należy dodać sporadycznie falujące ściany, w późniejszym etapie wielokolorowe  ćmy, przelatujące mi przed oczami z prędkością bolidów F1 i inne mniej ciekawe wrażenia połączone z niemożnością snu przez prawie całą noc.

Ogólnie rzecz biorąc, tamta noc nauczyła mnie jak ważne jest pozytywne nastawienie i miejsce, w którym zarzucamy, przygody z benzą nie zamierzam powtarzać, choćby ze względu na jej smak iście robiący pizdę z ryja. W dodatku rano czułem się, jakbym porządnie zachlał poprzedniego wieczora, a taki zjad był według mnie kompletnie niewart tego, co dane mi było doświadczyć. Na pewno czynnikiem, który uniemożliwił mi osiągnięcie fajnej fazy był brak doświadczenia, jednakowoż, jak wyżej napisałem: benzę wykreślam z mojej skromnej bazy używek.

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Set: niepewność połączona ze stresem; Setting: dobra atomsfera, pokój kumpla, na kwadracie obecna jeszcze jego mama.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol, marihuana, benzydamina.
Dawkowanie: 
1,5 g benzydaminy po ekstrakcji

Odpowiedzi

"Jako że od pewnego czasu fascynowało mnie LSD, zdecydowałem się na benzę."

"Kupujemy strzykawkę 100ml, aby przy ekstrakcji naszego cipacza jak najlepiej trzymać się proporcji wyczytanych w internetach."

Nie no, rozwaliło mnie to, nie powiem :D

"tamta noc nauczyła mnie jak ważne jest pozytywne nastawienie i miejsce, w którym zarzucamy"

po takim badziewiu jak benza można mieć pozytywną fazę? po deliriancie?

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media