Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

wybiegając poza nieskończoność.

detale

Substancja wiodąca:
Chemia:
Dawkowanie:
16 mg
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Set:
Lekki strach i niepewność przed nieznaną substancją i związanymi z tym efektami, uczucie ciekawości, ekscytacja generalny nastrój dobry, lekko zmęczony, nastawiony na przeżycia mistyczne.

Setting:
Wraz z przyjacielem, puste mieszkanie, lekko zacieniony pokój z niewielkim punktowym źródłem światła, w tle leci cicho spokojna muzyka.
Wiek:
22 lat
Doświadczenie:
Alkohol (etanol - w większych ilościach 4-5 razy/rok),
Tytoń(Nikotyna - codziennie),
Marihuana(THC - nieregularnie, średnio 4-5 razy/rok),
Salvia divinorum (Salvionorin - nieregularnie 2-3 razy/rok),
GBL (gamma-Bytyrolakton - jedno podejście)

raporty beyond_infinity

wybiegając poza nieskończoność.

          Jako że jest to mój pierwszy raport, nie mam jeszcze wyuczonego schematu opisu doświadczenia, zatem poniższy tripraport może wydawać się niepełny lub napisany bardzo chaotycznie. Pomijając fakt, że od momentu doświadczenia minęło ponad dwa tygodnie (w momencie pisania tego tekstu, a pięć tygodniu w dniu publikacji) i nie wszystko już pamiętam, wiele z rzeczy, które widziałem lub doświadczyłem, jest mi niezmiernie ciężko wyjaśnić lub sensownie przedstawić.  No, ale do rzeczy:

 Pewnego dnia przyjechał do mnie kumpel w odwiedziny. Wiedziałem, że miał już kilka razy z mahometem za sobą, niemniej wcześniej dość sceptycznie podchodziłem do nowej, nie w pełni zbadanej substancji, o której z punktu widzenia medycznego, nie wiele jest informacji. Kumpel miał od innego naszego znajomego ok 80 mg ponoć silnego mahometa. Znajomy mi z wcześniejszych opisów mówił, że człowiek na metocynie łaknie towarzystwa innego człowieka, z którym na bieżąco mógłby się dzielić doświadczeniem.  Doszliśmy do wniosku jednak, że aby naprawdę móc podzielić się takim przeżyciem, nie wystarczy osoba obok, która słucha i obserwuje, ale żeby zrozumieć w pełni i móc się tym doświadczeniem podzielić, należy wejść w ten sam stan umysłu. Więc po krótkich konsultacjach postanowiliśmy, że razem podejdziemy do sesji.

 t0 = 18:00

Kolega dokładnie podzielił 80 mg mahometa na 5 dawek po 20 mg, przy czym dalej podzielił każdą z nich jeszcze, zgodnie z zaleceniami naszego wspólnego kolegi, na 5 części. Każdy z nas wziął 4/5 z 20mg dawek, czyli po ok 16mg na osobę. Znajomy, mówiąc, że to silny stuff, zalecił nam zaaplikować go sobie donosowo, aby uniknąć ciężkiego bodyloadu. Nie mając pojęcia jak to "smakuje”, jako że to był mój pierwszy raz z metocyną, podszedłem i ściągnąłem silnie niewielką kreskę za jednym machem, praktycznie jak tabakę...i od razu mnie poraziła siła, z jaką ów substancja wgryzła mi się w nos. Naprawdę szok, niemal natychmiastowo zacząłem łzawić z jednego oka, w nosie wyczuwałem nieprzyjemną suchość. W gardle mocno gryzło, drapało i czuć było nieprzyjemnie żrący i gorzki "spływ" aż do żołądka. Jako że tego dnia nie planowałem podobnego doświadczenia, wcześniej popełniłem duży błąd i zjadłem dość obfity obiad. Kolega zapuścił jakiś chilloutową muzykę,  bodajże Sponghle i rozłożył się na łóżku, ja zaś usiadłem na pufie obok.

Pierwsze efekty w postaci bodyloadu zaczęły się u mnie po ok 2-3 minutach: zaburzone odczucie siły grawitacji; czułem się bardzo lekko i jakby nie bardzo wiedziałem jak się poruszać, przyśpieszyło mi nieznacznie tętno, ale nie tak bym się martwił tym, niemniej jednak niezwykle nieznośne było łzawienie i gryzienie nosa i gardła, (które trwało jak mi się zdaje z dobre 15 minut). Zacząłem odczuwać ucisk na żołądek,  generalnie doznałem lekkiego szoku bo nie do końca wiedziałem na co się szykować.  Dla uspokojenia popijałem sobie herbatę. Po ok 5 minutach jednak zacząłem czuć się lekko nieswojo, ciężko i zarazem lekko, w pewnym momencie cofnęło mi herbatę z żołądka, ale szybko dobiegłem do toalety i dosłownie „wyplułem" małego hafta :). Dokładnie w momencie, kiedy ten ciężar z żołądka uciekł, było już tylko lepiej, lepiej i jeszcze lepiej. Powróciłem na swoje stanowisko, usiadłem i wtopiłem się w pufę oczekując na nieznane.

 

(t+10)

Po 10 minutach zaczęły sie pierwsze zaburzenia percepcji: machając  ręką przed sobą widziałem ją jakby w lekko spowolnionym tempie i na dodatek wielokrotnie, coś jak efekt rozmazania poklatkowego (taki niepełny blur), ściany , krawędzie mebli i generalnie wszystko dookoła zaczęło lekko falować i oddychać. Spojrzałem na drzwi i z każdą kolejną sekundą efekty zaczęły nabierać na sile, drzwi zyskały jakby dodatkowy wymiar, nie wiem jak to opisać, były takie dokładne, wyraziste, jakby głębsze, tak jakby ktoś załączył teselacje na nich, naprawdę ciekawy efekt. Słońce powoli zachodziło za oknem, z komputera leciała miła muzyka, a my skupiliśmy sie na rozmowie o wstępnych efektach. W pokoju robiło się ciemno, wiec włączyliśmy lampkę, która delikatnie, wraz z monitorem rozświetlała pomieszczenie.

 

(t+20)

Po ok 20 minutach muzyka nabrała niezwykle skondensowanego wymiaru, była dokładna, wyrazista i zarazem jakby zlana. Wszystko już falowało, gięło się delikatnie na wszystkie strony, obwódki nabierały delikatnych aur w kolorze jaśniejszym aniżeli obserwowany obiekt. Tak naprawdę od tamtej pory trudno mi powiedzieć jak dalej leciał czas, bo czas najzwyczajniej zaczął się zagęszczać.

 

(t+30)

Po ok 30 minutach kumpel był zawiedzony tym, że oprócz efektów wizualnych oraz zmian w sposobie odbierania muzyki, nie podpiął się pod jak on to ujął „szerokopasmowy Internet ". Prawdopodobnie wynikało to z faktu, iż wcześniej był zdany sam na siebie, bez nikogo obok i mógł się skupić na własnych myślach, podczas gdy tym razem mógł również przeprowadzić rozmowę z kimś innym. Ja tymczasem podziwiałem piękne, acz delikatne i nieco rozmazane wizuale , które miałem przy zamkniętych oczach, nie do końca będąc pewnym czy jest to rzut na moje zamknięte powieki, czy też to juz się dzieje w mojej głowie, ilość informacji i prędkość z jakimi się zmieniały moje myśli, w dużej mierze definiowane przez dźwięki muzyki, przekraczają moje możliwości opisania ich tutaj.  Inna kwestia, że po tak długim czasie od tripu, nie wiele z nich pamiętam, wiem, że było to jednocześnie przygważdżające i uwalniające.  Po kolejnych 30 min (jak mi się wydawało) miałem wrażenie, że jednak to już się skończyło, wszystko sie jakoś uspokoiło. Kolega powiedział, że to złudne, albowiem efekty przychodzą falami z coraz większa siłą, mówił, że maksimum następuje po ok 3-4 godzinach a po 6 godzinach już jest się w miarę normalnym stanie. Później te stwierdzenie miało sie okazać nieprawdą, albo wyjątkiem od reguły.

 

(t+45?)

Idąc dalej, kolega niezadowolony ze swojego stanu po ok 1 godzinie od donosowego przyjęcia, zarzucił sobie jeszcze ok 15mg doustnie. Ja tymczasem złapałem za ołówek i próbowałem rysować, niemniej jednak ilość myśli, która tliła sie w mojej głowie skutecznie odwodziła mnie od pierwotnej wizji, którą chciałem utrwalić i po jak mi sie zdaje 10 minutach porzuciłem ten pomysł. Od tamtej pory praktycznie do końca trwały falowe wizualizacje. Puszczając sobie muzykę wraz z wizualizacjami, wpatrywaliśmy się w obrazy na nich przedstawione (były jak to sie okazało na kolejny dzień - obrazy w większości statyczne). Pamiętam, że oglądając je, wszystko się ruszało, kolory się zmywały i rozpraszały, wylewały się z monitora, były niezwykle nasycone. Same kolory jakby nadawały kolor całemu pokojowi, ściany pokoju mieniły się delikatnie zmieniającymi się odcieniamii, które nie mogły być poświatą monitora, gdyż były to barwy niż te na monitorze. Jak zauważyłem dużo życia wprowadzała ta mała lampka, którą zapaliliśmy na początku tripu (dla mnie przynajmniej). Przez jakiś czas na suficie widziałem mieniącą sie poświatę, tak jak odbicie fal, czy tafli wody delikatnie zmieniające kolor z niebieskiego na pomarańczowy i z powrotem, by potem coraz bardziej przypominać efekt zorzy polarnej. W pewnym momencie te kolory zaczęły gęstnieć wzdłuż dłuższej krawędzi pokoju, nabrały przestrzeni, przekształciły się w coś na rodzaj mgły, która zbierała się przy tej krawędzi, od krawędzi do mniej więcej połowy pokoju - taka gęsta mgła o grubości kilka centymetrów od sufitu utrzymywała sie przez jakiś czas do końca tej fali, po czym rozpłynęła się.

 

Po chwili przerwy nastąpiła zmiana muzyki na nieco żywszą, kolega wyłączył lampkę, co przyjąłem ze smutkiem, bo nagle cały pokój dla mnie stracił na "życiu", skupiliśmy się tylko na monitorze i muzyce.  Gdy tylko to zrobiłem, zaczęło się, stopniowo utwór zaczął mnie wgniatać w fotel, silnie przyciągając mnie do ziemi, tak jakby nagle wzrosła siła grawitacji, nie mogłem oderwać nóg od ziemi, byłem bardzo ciężki, miałem wrażenie jakby kilka par rąk złapało mnie za rdzeń kręgowy i zaczęło ciągnąć w kierunku ziemi - było to dziwnie przyjemne uczucie, właściwie to w tym momencie czułem tylko swój rdzeń kręgowy wraz z głową, nic więcej. Trwało do momentu punktu przegięcia utworu. Utwór bowiem zaczynał się powoli, stopniowo przyspieszając (Talamasca - psychedelic ), a następnie spowalniać i znów przyspieszać.

 

(t+90?)

Nie interesował mnie już czas, cieszyłem sie z tego doświadczenia bardzo, zupełnie nie wiedziałem ile czasu minęło, miałem wrażenie, że już, co najmniej 2-3 godziny czy jakoś tak, ale nie interesowało mnie to.  Jakie było moje zdziwienie kiedy kolega powiedział że minęło 1,5 godziny od momentu pierwszego zapodania. Skupiając sie na muzyce i wizualizacjach w pewnym momencie doznałem przeciążenia wizualnego, tzn. obraz z monitora wraz z monitorem i przylegającym do niego pewnym obszarem w wszystkich kierunkach (czyli tak jakby objętość rozchodząca się jak sztywny romb od monitora w przestrzeń przed nim) zaczął mocno drzeć, rwać, z niezwykłą częstotliwością drgać (łącznie z przestrzenia przede mną, ale takim wycinkiem - reszta pokoju stała niewzruszona). Tak jakby monitor był punktem o nieskończonej gęstości lub energii, gdzie cała przestrzeń dookoła niego zaczyna się zakrzywiać pod wpływem siły lub energii wypływającej z połączenia obrazu z monitora i muzyki. Tak jakby przestrzeń przede mną miała się zaraz zapaść sama pod siebie, a struktura rzeczywistości miała się rozpaść do poziomu pojedyńczych niezależnych i uwolnionych atomów. Trwało to sporo czasu i silnie przeciążyło mój umysł, w kruchej równowadze to zjawisko trwało tak jakby było na granicy wytrzymałości tej przestrzeni, zamknąłem więc oczy i zalała mnie fala myśli.

 

 Gdy przeszła ta fala, z kumplem znów zaczęliśmy się wymieniać opisami wizualizacji. Ciekawym faktem była dla nas łatwość wymiany myśli i jej "materializowania" się, jako obraz w głowie lub przed naszymi oczami. Mam na myśli, że to, co ja widziałem, gdy kumpel zaczął opisywać co on z kolei widzi, to było jakby płynne przejście mojej wizji w jego. Wraz z rozwojem jego opisu obraz przede mną delikatnie zmieniał się z jakby wymieszanej palety kolorów nabierając nowych kształtów wedle jego opisu. Było to niezmiernie ciekawe zjawisko

 

Inna kwestia poruszona przez nas w toku rozmyślań, to porównanie odbioru doświadczenia, gdy jest się samym, a gdy jednak do sesji podchodzi się w kilka osób. Uznaliśmy, że każdy z nas niejako poszerza swoje horyzonty, dostrzega nieco więcej, a przynajmniej nieco łatwiej pewne rzeczy, których na co dzień nie dostrzegamy lub nie zwracamy uwagi – przychodzimi takie porównanie do teorii zbioru, jest to etap poszerzenia horyzontów naszej indywidualnej wyobraźni, kolejne osoby biorące udział w tym doświadczeniu to potęgowanie granic horyzontów. Każdy z nas jest takim skończonym zbiorem myśli. Z kolei gdy są dwie osoby, to te zbiory myśli nachodzą na siebie częściowo, tzn. jedna osobie drugiej niejako poszerza zakres tego własnego horyzontu, co jest jakby indukowanym poszerzeniem myśli indywidualnej, wiec to wygląda jak suma zbiorów A i B. Doszliśmy stąd do wniosku że te zjawisko poszerzania zbioru myśli indywidualnej (którą dla ułatwienia oznaczyliśmy sobie jak n dla zbioru myśli pojedyńczej osoby) rośnie potęgowo wraz z dodaniem kolejnej osoby do sesji, czyli np. dwie osoby to n^2 i kolejna to n^3, stąd wyszło też że takie zjawisko dąży do nieskończoności. Dzięki kolejnym osobom biorącym udział w tym doświadczeniu, indywidualna granice naszej wyobraźni zostają na stałe powiększone.  I w tym momencie zaczął się szczyt rozkmin, który towarzyszył nam do końca sesji i udzielał sie potem przez kilka kolejnych dni.Czym jest nieskończoność? W czym jest zawarta skoro jest nieskończonością? Nieskończoność skończona sama w sobie, jako że jest zawarta w większej nieskończoności? Dlaczego symbol nieskończoności ma taki a nie inny kształt? Trudno jest tu przytoczyć całość, bo wtedy zaczęła się burza mózgów, szczyt sesji i zarazem największe zagęszczenie odczucia czasu. W drodze tych rozważań doszliśmy do oczywistych konkluzji, ale w taki sposób, na jaki, na co dzień nie podchodzimy. Mam na myśli fakt, że czuliśmy, że rozumiemy otaczjący nas świat, mehcanimz na jaki sie opiera, idąc krok po kroku własnymi myślami, a nie drogą w której przyjmujemy teorie kogoś z zewnątrz uważając że tak jest i ma racje. Inaczej mówiąc, nie przyjmuje bezmyślne na słowo, że ktoś powiedział, że jest tak a nie inaczej i w ten tylko sposób gromadzę wiedzę. Nie można ocenić czegoś, jeśli się tego nie doświadczyło, czy coś jest złe czy dobre, można to ocenić tylko poprzez doświadczenie, które jest podstawą prawdziwego poznania. Dopiero to, co z tą wiedzą zrobimy czyni to dobrym lub złym. Właściwie to ani dobro ani zło nie istnieje, bo to jedno i to samo, ale o tym później może.

 

Idąc krokiem nurtującej nas nieskończoności, uznaliśmy, że istnieje n+1 wymiar a zanim kolejne i tak do nieskończoności. I jednocześnie n-1 wymiar, który de facto, jest punktem zerowym, czyli centrum zarazem najniższego jak i najwyższego wszechświata. Miejsce bez miejsca. Punkt, z którego wyszło wszystko i do którego wszystko wraca. Informacja jest jedyną uniwersalną jednostką, która może przechodzić pomiędzy wszystkimi wymiarami czy płaszczyznami - bo wszystko, co istnieje niesie ze sobą informacje, jest informacją. Sami stanowimy część tej informacji, ale jednocześnie posiadamy całą informację, jednakże potrafimy odczytać tyko taki jej skrawek, który jest ograniczony n-tym wymiarem, ew. n+1. Dla wyższych wymiarów informacje dla nas są ukryte, jako że jesteśmy istotami na co dzień przybywającymi w n-tym wymiarze.

 

Inne zagadnienie poruszało zagadkę początku istnienia naszego wszechświata imultiswiatów dążących do nieskończoności w górę, jak i w dół. Zastanawialiśmy się nad trzema teoriami, jedną powstania wszechświata i dwoma dotyczącymi jego ewolucji, czy sie rozszerza, czy też kurczy. Efektem rozważań, na kolejny dzień, niejako uznaliśmy że ciekawym opisem lub założeniem jest to że nasz wszechświat jest czarną dziurą w n+1 wszechświecie, natomiast wszelkiego rodzaju czarne dziury które obserwujemy w naszym wszechświecie zawierają w sobie inne wszechświaty na poziomie n-1. Z innej teorii, jesteśmy w stanie zaobserwować czarne dziury, ale według teorii powinny istnieć też białe dziury - obiekty które wyrzucają z siebie materie, a których nigdy nie udało się zaobserwować jak do tej pory. Stąd też założenie jest takie, że one istnieją, ale są na granicy n-tego i n-1 wszechświata. Zjawisko wchłaniania materii przez czarna dziurę w naszych wszechświecie jest jednocześnie w wszechświecie n-1 zjawiskiem, które określamy jako wielki wybuch (a raczej doprecyzowując, momentem tym jest zapadnięcie się obiektu pod wpływem własnej grawitacji i powstanie czarnej dziury). W ten sposób materia z n-tego wszechświata tworzy materie w n-1 wszechświecie. I tutaj wbijają się teorie, które mówią o rozszerzaniu sie wszechświata. Czarne dziury, jako tako wraz z wiekiem przybierają na masie, stają się coraz większe i skupiają coraz więcej materii w sobie. To może być niejako napędem w n-1 wszechświecie, które tam będzie obserwowane, jako rozszerzanie się tego wszechświata. Z kolei inna teoria zakłada, że w pewnym momencie siły grawitacji zaczną przeważać i wszechświat zaczynie sie kurczyć, co można by interpretować, jako zjawisko, które znamy jako wyparowywanie czarnych dziur do momentu kiedy one zanikają (w naszym wszechświecie wyparowywanie czarnej dziury, w n-1 wszechświecie kurczenie się). Stąd przyszła kwestia cykliczności zarazem. Wszystko startuje z małego punktu i dąży w nieskończoność dodatnią i zarazem ta nieskończoność dąży po jakimś czasie do punktu nieskończenie małego, a cały ten proces, jest sam w sobie zapętlony cyklicznie w nieskończoność...wiem, że to trochę masło maślane, ale nie potrafię tego inaczej przekazać. Nie jestem fizykiem, należy to traktować jako raczej zbiór luźnych przemyśleń. Symbol nieskończoności nieco zmienił się w naszym wyobrażeniu, punktem przecięcia w nim jest miejsce nieskończenie małe, a ramiona to ekspansja z tego punktu - rozszerzanie się i kurczenie i znów powrót do małego punktu.

[Anegdotka: mały brainfuck miałem gdy jakoś tydzień później czytając sobie o naszej galaktyce, wpadłem na fragment w którym opisywano że w 2011 odkryto w jaki sposób materia zachowuje się w centrum naszej galaktyki i że wcale nie wiruje jak ciecz w koło , ale wiruje właśnie w sposób przypominający symbol nieskończoności z ramionami, gdzie w centrum jest supermasywna czarna dziura stanowiąca koło napędowe naszej galaktyki - ale to tak swoją droga, dziwnie się czułem po tym, takie symboliczne odczucie że być może jednak coś ujrzałem co może być prawdą.]

 

Skoro informacja jest uniwersalna, a my jesteśmy częścią tej informacji, to tak naprawdę dążąc do nieskończenie małego punktu lub nieskończenie dużego punktu, jesteśmy istotami które definiują każdą sama z siebie jak i zarazem zawiera w sobie informacje na temat budowy całego wszechświata i czasoprzestrzeni - teoria że jest tu i  teraz a przeszłość i przyszłość, są zapętlone i zbiegają do jednego punktu, więc de facto istnieje wszechświat w którym jesteśmy tu i teraz i doświadczamy tego konretnego momentu, jest wszechświat w którym jeszcze tego nie zrobiliśmy i jest wszechświat w którym już dawno jesteśmy po tej chwili.

 

Ciekawe zjawisko też, do którego doszliśmy to uświadomienie sobie kilku różnych punktów widzenia w zależności od stanu świadomości. Uśredniając jesteśmy gdzieś pomiędzy, w punkcie zerowym, stąd nie mając punktu odniesienia, (będąc centrum układu, nie mamy innego układu, nie możemy zdefiniować swojego położenia). Wyobraźmy sobie trójwymiarowy (dla uproszczenia) układ współrzędnych, drogą, którą możliwe są nasze "wędrówki" w tej rzeczywistości są z jednej strony nieskończone, zależnie od naszych decyzji, co możemy przedstawić, jako wykres funkcji homograficznej. Na co dzień operujemy np. w pierwszej ćwiartce tego układu i na dodatek w ograniczonym jego fragmencie - jest punkt widzenia codzienny. Za punkt widzenia w trakcie naszej podróży uznaliśmy że jest to symetryczne odbicie (kiedy czas jest dla nas zagęszczony) normalnego punktu widzenia znajdującego się gdzieś na wykresie tej funkcji (III ćwiartka), względem centrum układu współrzędnych, moment uśredniony tych dwóch punktów widzenia (a dla nasz moment uświadomienia sobie tego stanu i tego że jesteśmy nieskończonościami) jest właśnie punkt zerowy (0,0). To jest chwila, w której poczuliśmy jakby odkryliśmy wszystko, że teraz uświadomiliśmy sobie, że jesteśmy świadomymi nieskończonościami, i wiedzieliśmy, że powoli będziemy znów zbiegać do codzienności, czyli znów do ćwiartki I na dodatek ograniczonej. Uświadomienie sobie, że tak naprawdę jesteśmy nieskończonościami które uświadomiły sobie właśnie fakt że jest się istotą nieskończoną, cała informacja o istniejącym wszechświecie i rzeczywistości jest zawarta w nas samych, zarówna dla obecnego, przeszłego jak i przyszłego czasu. Żartowanie zapytaliśmy siebie, co robią nieskończoności po takim oświeceniu siebie? Odpowiedzia był obraz nas samych w tym momencie - słuchają muzyki i zastanawiają się, co teraz zrobią z tym co okdryli, bo wszystko już zostało odkryte, wszelkie dalsze próby wyjaśnienia czegokolwiek są na nic, zawsze dochodziliśmy do tego samego - wpadliśmy w pętle nieskończoności rozważań, wszystko zbiega do punktu zerowego, nieskoczenie małego. Wszystko, co próbowaliśmy poruszyć, tak naprawdę już zaszło, zajdzie, albo dzieje się w tej chwili, co uznaliśmy za trochę dziwne, bo czuliśmy się jednak jakby tak naprawdę wszystko i zarazem nic nie zależało od naszych decyzji za życia.

 

Czując się przytłoczony tym nieco, postanowiłem wstać i przejść sie do sąsiedniego pokoju i wyjść na balkon (prawdopodobnie był to środek nocy, w całym mieszkaniu ciemno i można było spoglądać na  czyste bezchmurne niebo).Wyszedłem na balkon i na nowo poczułem uderzenie fali. Dźwięki sporadycznie przejeżdżających samochodów, dźwięk szumu wiatru w liściach, kołyszące się drzewa które się do nas uśmiechały i zapraszały do niezwykłego tańca to rozmazując się to znikając, niektóre z nich górowały tak wielce nad innymi że wydawało się że poszczególne elementy rzeczywistości się skalują, i niebo, niezwykłe pięknie niebo, mieniące się od ciemnego grantu by nagle nabrać koloru zgaszonego błękitu i przejść w delikatną mieszankę pomarańczy i purpury, dynamicznie sie zmieniając. Natychmiast zawołałem kumpla by mógł spojrzeć na to. Efekt pełnej synestezji dało się teraz odczuć, fale akustyczne w postaci dźwięków definiowały rozłożenie materii w przestrzeni, jednocześnie dając się ułaskawić, i za pomocą tych dźwięków i obrazów, mogliśmy dowolnie budować świat przed sobą. Istne piękno, powrócił stan błogości spełnienia i radości, że odkryło się prawdziwe ja i istotę rzeczywistości, która na co dzień jest przed nami ukryta.

 

Powrót do pokoju,jego atomosfera narzuciła na nas powrót do  dalszcyh rozmyślań i próbyznalezienia sensu, efekt: wszystko zbiega do tego samego, więc pytanie jak sie wybić z tej pętli w której utknęliśmy, zmiana kierunku, efekt - taki sam, przybicie że odkryliśmy wszystko i że już nie ma nic więcej do odkrycia. Bardzo zagęszczony czas (zdawało sie ze rozmawiamy przez 3-4 godziny, a minęła...może godzina, półtorej). Powolny zjazd, wciąż efekty wizualne, ale kolory mniej kolorowe za to falowanie obecne, dalsze rozważania i rozkminy, lekka muzyka, która nas nawiodła dla odmiany do rozmowy o tym, dlaczego kolor zielony jest teoretyczne najbardziej uspokajający, a kolor niebieski wybierany najczęściej, jako ładny (jednocześnie, czemu niebieskie jedzenie wydaje się niesmaczne). Byliśmy pozytywnie zmęczeni i zarazem lekko przestraszeni, nagle czas wrócił do normalnych ram, zaczęliśmy rozważać o tym, co odkryliśmy i jak to wykorzystamy, pojawiło się uczucie wypalenia. Postanowiliśmy się położyć spać, ale nie mogliśmy, każdy z nas wciąż rozmyślał mimo woli o tym co właśnie odkryliśmy, jak to wykorzystamy i jednocześnie docierała do nas ta smutna świadomość że wciąż jesteśmy zapętleni w tych rozmyślaniach.

 

Cała podróż trwała do momentu kiedy położyłem się spać wciąż z silnym falowaniem obiektów i trwała od 18:00 do 6:00 (12 godzin… przy czy słabe efekty trwały przez ostatnie 2 godziny). Naprawdę czułem się zarówno zadowolony, radosny i jednocześnie nieco przygaszonym odkryciami, wypalony. Taka sprzeczność odczuć, choć generalnie byłem bardzo zadowolony.  Kolejny dzień powitałem z dziwnym uczuciem pustki i zarazem szczęścia, mieszane, ale ogólnie pozytywne wrażenie. Tak bylem zmęczony, nie fizycznie, ale psychicznie, trochę zdezorientowany, ale nie otepiały, poprostu inaczej patrzylem na codzienne czynności, ludzi, świat przez kilka kolejnych dni. Potem wszystko wrócilo do normy, pewna nauka czy też wiedza, (myśle że nie nadużyje tego słowa w jego zanczeniu), została we mnie i zyskałem mozliwość wykorzystania tej wiedzy, wiedzy którą nie wszyscy posiądą.

 

Przepraszam za chaotyczny opis, niektóre wydarzenia nie zawsze następują chronologicznie po sobie, po prostu już nie wiedziałem, w którym momencie, co sie działo, o próbie podjęcia kalkulacji, która była godzina w danym momencie lub ile czasu upłynęło pomiędzy kolejnymi falami nie wspominając.  Zupełnie nie byłem w stanie siena tym skupić, moja uwaga była cały czas zajęta. Jak na pierwszy raz  dla mnie świetne doświadczenie, ale patrząc na to z perspektywy dnia dzisiejszego, cieszę się ze postanowiliśmy zapuścić niższą dawkę od przeciętnej, bo nie wiem w jaki sposób mogłoby się to potoczyć, czy też nie trwałoby to jeszcze dłużej. Z jednej strony nie chciałem żeby to się kończyło, z drugiej no cóż, stan, kiedy twój umysł wchodzi na obroty 100x wyższe niż na co dzień przez 12h jest bardzo męczące. Nie żałuje, jeżeli będę miał okazje to z pewnością będę chciał spróbować jeszcze raz, niemniej nie spieszy mi się i wolałbym odpowiednio przygotować się kolejnego podejścia. Mam świadomość że być może niewiele z tego tekstu jest będzie dla was zrozumiałe, nie chce się posilkować rysunkami które robiliśmy pospiesznie w trakcie tej sesji ,a które dla mnie, zawierają symbolicznie dokładnie caly ten raport w formie dwóch obrazków. żeby to zrozumieć, trzeba by byo poprostu być częścią tego doświadczenia.  

 

 

 

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
22 lat
Set and setting: 
Set: Lekki strach i niepewność przed nieznaną substancją i związanymi z tym efektami, uczucie ciekawości, ekscytacja generalny nastrój dobry, lekko zmęczony, nastawiony na przeżycia mistyczne. Setting: Wraz z przyjacielem, puste mieszkanie, lekko zacieniony pokój z niewielkim punktowym źródłem światła, w tle leci cicho spokojna muzyka.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Alkohol (etanol - w większych ilościach 4-5 razy/rok), Tytoń(Nikotyna - codziennie), Marihuana(THC - nieregularnie, średnio 4-5 razy/rok), Salvia divinorum (Salvionorin - nieregularnie 2-3 razy/rok), GBL (gamma-Bytyrolakton - jedno podejście)
chemia: 
Dawkowanie: 
16 mg

Odpowiedzi

Opis działania definitywnie wskazuje na nie 4-HO-MET lecz np. 2C-P ; ) Mahomet ma zdecydowanie inne dawkowanie na efekty tego kalibru

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media