Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

zielona podróż, czyli 10 minut paniki.

detale

Substancja wiodąca:
Natura:
Dawkowanie:
1 nabita lufa, ale wystarczył jeden buch.
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Nastawienie stanowczo pozytywne, paliłam na tarasie przed domem, w otoczeniu dobrych koleżanek.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Amfetamina - 3 razy (niewielkie dawki)
DXM - około 15 razy (10-17 tabletek)
Haszysz - 1 raz
Marihuana: sporo razy, dokładnie nie jestem w stanie określić.

zielona podróż, czyli 10 minut paniki.

 

16:30, w domu jestem tylko ja i dwie koleżanki, nazwijmy je K. i E. Nabijam lufę. Ponoć mocny towar, nie byłam wtedy doświadczona, więc nie potrafię określić co to dokładnie było, ale z pewnością nie była to czysta MJ. 

Ja nabijam, więc zgodnie z "savoir-vivre" palacza zaczynam pierwsza, biorę dużego bucha i zaciągam się nim przez około 10 sekund po czym wypuszczam dym, wstaję, ale zaraz siadam z powrotem bo coś co przed chwilą zapaliłam, z pewnością nie było tym czego się spodziewałam. Przygodę z MJ zaczęłam okołu ośmiu miesięcy temu, oczywiście jako nowicjusz w tym temacie "osiedlowi dilerzy" mogli wcisnąć mi byle co, mówiąc że to najlepszy towar, tak też było i tym razem, ale przejdźmy do rzeczy.

Wstaję, natychmiast zakręciło mi się w głowie, usiadłam na ziemi opierając się o ścianę. Schylam głowę w dół i mój bad trip właśnie się zaczyna. Zacznijmy od tego co było najgorsze - zupełnie nie mogłam odróżnić, czy to co dzieje się wokół mnie jest realne czy to tylko sen. Miałam zamknięte oczy, a mimo to mogłam obserwować reakcje koleżanek które zupełnie nie wiedziały co mi jest i nie wiedziały jak się zachować. Dodam, że cały trip trwał około 15 minut. Starałam się być spokojna, panika jest najgorszym doradcą, uznałam więc że cokolwiek się dzieje muszę to przeczekać. Zamknęłam oczy i zaczęły przewijać mi się różne sceny, w których widziałam swoją śmierć. Nie były to typowe halucynacje, wyglądało to tak jakbym zapomniała że jestem "pod wpływem" i zupełnie nie wiedziałam co się dzieje. 

Dokładniej: widziałam "światy" - jakbym była w sytuacji zagrożenia życia, widziałam siebie w śpiączce, pod kołami samochodu lub leżącą na ulicy. To wszystko było tak przerażająco realne że zaczęłam płakać, zupełnie nie wiedziałam co się ze mną dzieje, bałam się że faza się nie skończy, a przecież za godzinę mieli wrócić rodzice. Po jakichś 10 minutach K. i E. przestraszyły się, poprosiłam je by wezwały pogotowie, ale rzecz jasna (i na szczęście) tego nie zrobiły. Oczywiście całej sytuacji towarzyszyła "winda", czyli w przerażającym tempie spadałam w dół i nie mogłam tego opanować. Otworzyłam oczy, chwiejnym krokiem weszłam do domu i skierowałam się do łazienki. Usiadłam na ziemi zupełnie zagubiona, dalej nie miałam pojęcia czy to wszystko mi się śni - czy może jednak dzieje się naprawdę.

W międzyczasie wracają rodzice (mieli być za jakieś 50 minut!). Próbuję się ogarnąć żeby nic nie dać po sobie poznać, wraz z dziewczynami idziemy do mojego pokoju, one biorą laptop i włączają film, ja kładę się na łóżku i głęboko oddycham, wciąż mając jeszcze przed oczami widok własnej śmierci. Najgorsza faza mija po 15 minutach, jestem w stanie normalnie się poruszać i mówić całkiem składnie. Po tej akcji obiecałam sobie że nigdy więcej nie kupię niczego co jest niesprawdzone, bądź z niepewnego źródła. Dodam jeszcze, że musiał minąć miesiąc zanim zaczęłam zupełnie normalnie funkcjonować. Może to głupie, ale nawet tydzień po tamtym dniu byłam w stanie uwierzyć że moje życie nie jest realne i to wszystko jest tylko jednym, długim, głupim snem.

Nie mam pojęcia co dostałam, wydaje mi się że to miało coś wspólnego z dopalaczami (skruszone, lekko wilgotne i ciemnozielone, nie pachniało jak zioło, w sumie w ogóle nie miało zapachu). Wbrew pozorom te doświadczenie dało mi dużo do myślenia, zrozumiałam jak kruche jest życie i teraz o wiele bardziej uważam zanim spróbuje jakiejś nowości.

 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Nastawienie stanowczo pozytywne, paliłam na tarasie przed domem, w otoczeniu dobrych koleżanek.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Amfetamina - 3 razy (niewielkie dawki) DXM - około 15 razy (10-17 tabletek) Haszysz - 1 raz Marihuana: sporo razy, dokładnie nie jestem w stanie określić.
natura: 
Dawkowanie: 
1 nabita lufa, ale wystarczył jeden buch.

Odpowiedzi

Chryste. Zmarnowałam 15 minut życia. Poprawiłam TR, trochę "upiększyłam", przeredagowałam, puściłam do akceptacji i BUM! Ukazał się w formie pierwotnej. Dzisiaj już nie mam siły, póki co zostawiam i jutro poprawię.

Czy to aby na pewno były ziółka a nie jakaś maczanka?
Smakowało jak normalna zieleń? 

właśnie nie do końca

Miałam podobną akcję. Paliłam prawie codziennie, pewnego dnia kumpel mnie zawołał na bucha. Jeden wystarczył. Myśłałam,że zaraz umrę. Do tej pory nie wiem co to było. Nie była to MJ bo znam jej smak i jestem w 100% przekonana,że to nie było zwykłe ziółko. 

Oczywiście, że to nie było normalne ziółko, sądząc po TR, kolejna osoba została wydymana przez dilców.

Szałwia?

Też wydaje mi się, że to szałwia. Opisywane przeżycie pasuje do Szałwi Wieszczej, jednak nie jestem pewien, gdyż same tego nie przeżyłem, a na rynku jest tyle różnych maczanek, że działanie jednej od drugiej potrafi się różnić drastycznie, jednak działanie jest znacznie dłuższe niż szłwii (około 10 minut dla Szałwii)

Szczerze mówiąc sama o tym myślałam, zwłaszcza że działało tak krótko i intensywnie

Dla wszystkich zainteresowanych - najprawdopodobniej była to szałwia zmieszana z MJ.

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media