Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

gładkość - na grzybach nie stój inaczej niż skacz

detale

Substancja wiodąca:
Dawkowanie:
około 40 łysiczek lancetowatych
Rodzaj przeżycia:
Set&Setting:
Mieszkanie znajomej kumpla, później trip do lasu nad staw i powrót do tego samego mieszkania, na końcu moje własne mieszkanie. Nastawienie jak najbardziej pozytywne, dobra ekipa, otwartość na ludzi, chęć przeżycia nowych doznań.
Wiek:
18 lat
Doświadczenie:
Kofeina
Alkohol
Nikotyna
Marihuana
Amfetamina
BB-22
AB-FUBINACA
MXE
Pentedron
a-PVP
2C-P
3-MMC
5-MeO-MiPT
4-MMC
ETH-CAT
4-PO-DMT
5F-AKB-48
Etylofenidat

gładkość - na grzybach nie stój inaczej niż skacz

... czyli o tym jak poznałem gładki wszechświat muzyki latając na świetlnych wielorybach :D

Na początku trzeba dodać, iż tak na prawdę to przeżycie było moim pierwszym doświadczeniem z grzybkami. Za pierwszym razem mój mózg chyba nie był na to przygotowany, a dawka wynosiła około 20 suszonych łysiczek, przez co efektów nie było praktycznie wcale. Od tego czasu miałem styczność z paroma psychodelikami, które zadziałały, jednak żaden z nich nie dał tego co opisywany teraz trip...

Ale przejdźmy do rzeczy :)

Godzina 18:00, dzwonię do kumpla. Pytam się, jest w domu i czy ma coś na stanie, liczyłem na MJ, odpowiedź padła ,,właśnie wróciliśmy z gór, grzyby są". Po krótkich pertraktacjach okazało się, że uda mi się wkręcić na żarcie psylocybków. Ubieram się na szybko, zgarniam dwa browary z lodówki, wsiadam na rower i jadę do mieszkania jego znajomej. Kiedy docieram (Godz 19:00), czeka już na mnie Knorr Gorący kubek z 40 poszatkowanymi łysicami w środku, czekamy aż nieco przestygnie po czym wypijamy, wyjadając grzybki z dna łyżką. 

+0h (19:15) - pada propozycja wybrania się na tripa do lasu. Siedzimy jeszcze przez chwilę, po czym ubieramy się, bierzemy pieniądze i piwo i wychodzimy. Zostawiam rower. Nieodpowiedzialnym było by jeździć na rowerze będąc na halunkach... W pierwszej kolejności udajemy się do sklepu - po papierosy i więcej piwa. Dwie osoby wchodzą, pozostałe czekają na zewnątrz. Wszyscy cieszą mordki na myśl tego co będzie, ja z pozytywnym nastawieniem również niezwykle się cieszę, bomba z pewnością nie przerośnie tej woodstockowej, a wreszcie mam szansę na sensownego tripa po psylocybkach. 
+20 min - idziemy ogarnąć MJ. Jeden z nas idzie na wcześniej umówione miejsce, reszta czeka przy przejściu przez drogę szybkiego ruchu. W drodze ze sklepu większość stwierdziła, że ,,już coś czuje", generalnie, był to typowy BodyLoad z psychodelicznymi efektami podobnymi do upalenia - zmęczenie i śmiechawa. .
+30 min - siedzimy przy wspomnianym przejściu podziemnym. Wtedy się zaczęło - każde z nas jednoznacznie to potwierdziło. Nie było żadnych 'konkretnych' efektów, ale świat nagle zaczął być inny. Pojawiały się już zalążki CEVów, a spodnie znajomej kumpla przykuwały ponadprzeciętnie uwagę wszystkich (były w tęczowe zygzaki!).  
+40 min - wszyscy idziemy już w stronę stawu, droga upływa przyjemnie, aczkolwiek nikomu zbytnio nie chce się już chodzić. Każdy podziwia otaczający nas świat. ,,Boże, jaki on stał się piękny!" Padają nie do końca sensowne zdania, każdego dziwią i śmieszą rzeczy, które normalnie są oczywiste. Idziemy wzdłuż metalowego płotu, w wylot stelażu wetknięte są gałązki roślin, stwierdzam: ,,To rośliny wyrastają z metalu?" - durne zdanie. Wszyscy w śmiech. Idziemy dalej, każdy zanosi się ze śmiechu, przy zejściu z dość stromej górki jeden z kumpli (C.) upuszcza czteropak piw, które turlają się w dół w różnych kierunkach. Pada zdanie ,,Gdzie one pobiegły?!" Znowu chór śmiechów. Pozbieraliśmy piwa (Ja widziałem o jedno za dużo w miejscu, gdzie nic nie było). Idziemy dalej, jednego z kumpli (Mi.) zaczyna skręcać, dziwnym głosem stwierdził ,,Teeeeeeee. Jo chyba żech zjodł nie te griiiibyyyyy". Jedyną odpowiedzią ekipy był... śmiech. Dalej zagłębiamy się w las, idąc po ścieżce w końcu dostrzegamy światła przy knajpie nad stawem, śmiejemy się z nich. Ktoś (Mu.) stwierdza, że widzi wszystko na zielono. Z niewyjaśnionych powodów, też zacząłem widzieć wszystko na zielono. Przechodzimy koło knajpy, mijamy ludzi, widzę swojego wujka, łowi ryby. Witam się z nim i idę dalej, zastanawiam się, czy dobrym pomysłem będzie wracać tą samą drogą jak chyci mnie mocniejsza bomba. Mijamy całą długość stawu i idziemy dalej, do następnego, tam będzie ciemno (prawie, gdyż właśnie zachodziło słońce), pusto i cicho, idealnie na tripa. Po drodze wszyscy dalej zanoszą się ze śmiechu z byle czego, C. nagle odpala muzykę z telefonu, jakiś Trance. Mijamy duże drzewo, ono jest takie magiczne. Jest fraktalem. Parę osób podeszło do niego by dotknąć, by uwierzyć, że jest prawdziwe. Kiedy docieramy na miejsce, przed nami otwiera się duża przestrzeń łąki otaczającej staw, oraz samego stawu, przed nami linia lasu i zachód słońca. Wszyscy rozkoszują się tym widokiem. Kiedy mijamy linie wysokiego napięcia, zauważam, że falują, szybciej, wolniej, znów szybciej. Zostawiają po sobie tęczowe ślady. Powoli przestaję ogarniać świat w którym znajduje się moje ciało, a zaczynam przenosić się do tego, do którego dąży mój umysł.
+60 min - Docieramy nad staw, stajemy nad wodą i podziwiamy ją. Jest taka GŁADKA. Wszystko jest GŁADKIE. Wstajemy i udajemy się do ławek na plaży, rozsiadamy się, palę papierosa wpatrując się w horyzont i linie wysokiego napięcia. Dalej falują, tym razem wolno. Ktoś stwierdza, że falują bardzo szybko... rzeczywiście! Falują bardzo szybko! Kumpel (Mi.) puszcza muzykę z mojego telefonu, zabieram mu go na chwilę, aby przełączyć kolory na negatyw, oddaję mu, twierdzi, że popsułem mu fazę zabierając go, lecz w parę minut o tym zapomina. Wszyscy sprawiają wrażenie jakby razem odpłynęli (wraz ze mną) do tego pięknego równoległego wymiaru. Każdy śmieje się z wszystkiego i z niczego, padają durne zdania, kartka z kolorową spiralką jest bardziej magiczna niż cokolwiek innego, a klimatu jeszcze bardziej dodaje muzyka Infected Mushroom - Heavyweight. 
+90 min - Mi. narzeka cały czas, że Mu. za dużo gada, idzie nad staw posiedzieć w ciszy i posłuchać muzyki. Biorę kolejnego papierosa i idę za nim. Siedzimy przez chwilę, ja kładę się na trawie i podziwiam złożoność drzewa. Duży pień, rozgałęzia się na węższe konary, one zaś przechodzą w grube gałęzie, które dzielą się na mniejsze, mniejsze i mniejsze, kończąc się igiełkami. Świat jest fraktalem. Świat jest GŁADKI. Z nirvany wyrywa nas Mu., który przyszedł po pojarę i zawołać nas. Padła decyzja, że wracamy do domu A. (znajomej Mi.). Droga przebiega praktycznie tak samo, jak droga do. Kiedy dochodzimy do przejścia podziemnego, rozważając o tym, czy wolimy ciemność, jasność czy światłość, ktoś zauważa światło księżyca bijące zza chmur. Wszyscy stają. Podziwiają. Te chmury są takie GŁADKIE. To światło jest takie świetliste... i... GŁADKIE. ,,Kto napier*ala reflektorem zza chmur?!" *Śmiech*. Idziemy dalej. Przechodząc przez osiedle, zauważamy radiowóz policji stojący na skrzyżowaniu, nie wiem jak to możliwe, ale jeden jedyny kogut oświetlił całe otoczenie na niebiesko. Dyskoteka na skrzyżowaniu. Mój mózg zaczyna tańczyć. 
Kiedy dochodzimy do domu, postanawiamy pójść do sklepu po kolejne parę browarów. Stajemy pod sklepem i nagle sens istnienia zmienił swoje znaczenie. Wszystko się zmieniło, a w głowie nastała pustka. ,,Kto wchodzi?" Weszła A.. My stoimy pod sklepem, patrzę się w oczy Mi. Problem. We have Houston. Śmieję się. W sumie, nie widziałem nigdy tak rozj*banych oczu. Widziałem oczy w których źrenica zostawiała około 0,5mm tęczówki... Ale oczu, w których tęczówki nie ma? Tego jeszcze nie było. Hehe.
Pytam się Mu. czy mam tak samo. Twierdzi, że nie aż tak bardzo, ale też cholernie rozj*bane. A. wychodzi. Stwierdza, że w sklepie było jasno i ciepło. Nagle wszyscy zaczynają narzekać, jak bardzo to nie jest im gorąco. Mi. doznaje egzystencjalnych problemów - chce wejść do sklepu, ale pije piwo. Co z tym zrobić? W końcu A. podrzuca mu pomysł, żeby je na chwile położył, wszedł, kupił, wyszedł i pił dalej. Robi to. Ja rozsiadam się na schodku przed sklepem, S. do mnie dołącza, podobnie Mu.. Nagle C. stwierdza, że Mu. ma bardzo GŁADKĄ twarz. W sumie... że wszyscy mamy GŁADKIE twarze!
Ja wciąż odczuwam silną psychodelę, świat jest inny, wypowiadane przez nas zdania zwyczajnie głupie i śmieszne... i GŁADKIE. Kiedy zamykam oczy widzę bardzo, bardzo wyraźne, tęczowe, fraktalne CEVy - podobnie, jak przez cały czas trwania tripa do lasu.
Mi. wychodzi ze sklepu ze smakowym piwem, wszyscy wstajemy i udajemy się do domu A. Kiedy dochodzimy do bloku, stwierdzamy jednomyślnie, ze wszystkie bloki są takie... kwadratowe! Jak kartka papieru! I... GŁADKIE! Jak kartka papieru...
W klatce wszyscy dalej zachowują się dziwnie, lecz jednogłośnie stwierdzamy, że jest jakoś tak ,,słabiej".
+120 min -  Jesteśmy w domu A. Każdy rozsiada się w wygodnym miejscu. Gospodyni tego domu postanawia puścić kolejne kawałki Infected Mushroom na telewizorze wraz z ,,wizualizacjami w rytm muzyki". Tak. To było to, czego nam trzeba. S. kruszy MJ i nabija ją do bonga, chwilę później palimy...
Od tego momentu czas staje się pojęciem abstrakcyjnym.
+1xx min -
Po ściągnięciu dwóch buchów rozłożyłem się na kanapie. Powoli zaczęła mi siadać na nowo bomba, tym razem mniej ciężko, bardziej zielono. Aby dostać bucha z trzeciego nabicia, przesiadam się na fotel. W tym też miejscu pozostaję na całą resztę aktu palenia bonga. Kiedy MJ się kończy, zaczyna się... no właśnie. Co się zaczyna? Nie wiedziałem już w tym momencie czym jest czas, czym jest położenie mojego ciała, czym jest moja psychika.
Parę poniżej opisywanych wydarzeń oznaczę numerami i wypisze w kolejności w jakiej WYDAJE MI SIĘ, że się wydarzyły. Jednak... nie jestem tego pewien i prawdopodobnie już nigdy nie będę.
I. Nie pamiętam już dokładnie z czego, ale śmialiśmy się ze wszystkiego. Mocno. Głośno. Długo. Po prostu się śmialiśmy. Dodatkowymi powodami do śmiechu był totalny nieogar wszystkich dookoła i stojący w pokoju... Ufoludek. W sumie, wiedziałem, że jest prawdziwy, ale coś w nim było takiego, co powodowało, że nie brałem go na poważnie. Mi. stwierdził, że ufo go przeraża, postanowił zakryć go kurtką. 
II. Pies A. Bullterrier. Nacisk szczęki dwie tony, a ten chce się tu ze mną bawić podczas gdy jestem zaćpany. Leżę na kanapie, a ten zaczyna się do mnie dobierać. Jego oddech mnie parzy! *łup* ,,Chej, czemu ten pies przypie*olił głową w kanapę?" I jakby na zawołanie pieseł zaczął biegać po kanapie w kółko kończąc (prawie) każdy kręcioł głośnym łupnięciem głową w kanapę. WHAT THE FUCK?!
III. Ktoś zabiera ufo do kuchni, bo Mi. się go boi. Stwierdzam, że (pies nazywany był pluszakiem) ,,najpierw bał się pluszaka, teraz boi się wieszaka" (ufoludek był wieszakiem). Z niewyjasnionych powodów wszyscy zaczynają się śmiać. Ktoś chwyta ufoluda i zaczyna nim ruszać. Wiem, że to nie jest prawdziwe, ale jednak sam z siebie wkręcam się w to, że ufolud ożył i zaczął wychylać się zza framugi drzwi kuchennych, następnie tańczyć w rytm muzyki, później zwisać z sufitu, by na koniec powrócić do nas do pokoju.
IV. Leci muzyka. Przypomina mi ona motyw z cyriak'owskiego cows & cows & cows. Wywiązuje się rozmowa...
Ja: ,,Ej, to jest jak w cows cows cows"
Mi.: ,,Co?"
Ja: ,,No film taki. Cows Cows cows. Jest taka muzyka. I są takie krowy. I one się rozdzielają. W kolejne krowy. I one falują. Jak krowy. W rytm muzyki"
Mi.: ,,A. To nie oglądali mi tego."
Ja: ,,To puszczę."
Mi.: ,,No nie oglądali my tego."
Ja: ,,No wiem."
Mi.: ,,To po co pytasz"
Ja: ,,Bo chcę puścić"
Mi.: ,,Ale my tego nie oglądali.:
Ja: ,,No... wiem... dlatego chcę puścić"
Mi.: ,,To po co sie kurwa pytasz?"
Ja: ,,No bo kurwa chcę puścić!"
Mi.: ,,Ale my tego nie oglądali!!!"
Ja: ,,No to dlatego chcę puścić"
Mi.: ,,Co chcesz puścić"
**wykonuję bliżej nieokreśloną minę**
Mi.: ,,Co chcesz puścić?!"
**cisza z mojej strony**
Mi.: ,,Co chcesz puścić?!!!!"
Ja: ,,No to. O krowach"
Mi.: ,,Co?!"
Ja: ,,No to o czym mówiłem"
Mi.: ,,Ale co?!"
Ja... itd. przez najbliższe 5 minut. Warto dodać, ze w tym czasie każdy z każdym rozmawiał o czym innym, a mi ciągle wkręcało się, że śmieją się z tego, że ja czegoś nie ogarniam. Co chwila upewniałem się, że jednak każdy tu nie ogarnia, jednak po chwili o tym zapominałem i musiałem znów się upewnić.
V. Puszczam sobie sam cows&cows&cows i w tym momencie zaczyna się najmocniejsza część podróży. Oglądam ten film. (na ekranie z wciąż przełączonymi kolorami na negatyw). Wyobrażam sobie, że są to krowy z PLAY'a (negatyw spowodował, że wszystko stało się fioletowo-białe) które fraktalnie tańczą w rytm muzyki. Przerażająco film wydawał mi się zupełnie normalny, zaś te, które puściłem później, totalnie pojebane (następne były zwykłymi reportażami i kompilacjami śmiesznych sytuacji z udziałem zwierząt). Co gorsza, wiedziałem, że ekran jest w negatywie, mimo to, wszystkie filmy które oglądałem wydawały mi się normalne. Krowy były białe, podłoże jasnoszare, zadaszenia stalowoszare, niebo niebieskie... Być może rzeczywiście takie były, gdyż odwrócona kolorystyka przypominała MOŻLIWĄ normalną, jednak... fakt ten wkręcił mnie na tyle, że postanowiłem zablokować telefon i zamknąć na chwilę oczy. O zgrozo! Pod oczami pojawiły mi się latające w rytm muzyki (wciąż kawałki trance'owe, psytrance'owe i inne tego typu) tęczowe zygzaki, fraktale i figury geometryczne. Pomyślałem o (nie wiem czemu) koniach. Z koniami skojarzyły mi się kucyki. Takie tęczowe. Pod powiekami zmaterializował mi się błękitny koń z tęczową grzywą (zwykły koń! nie taki kreskówkowy). Skojarzyło mi się to z Warszawską tęczą i "innymi upodobaniami seksualnymi". Momentalnie na owym błękitnym koniu zmaterializowali się homoseksualiści, a pod nim tęcza. Koń zaczął latać nie poruszając się, niczym Magical Pony z asdfmovie. Chwilę później spłonął zniszczony przez siły wyższe. Całe szczęście. Obraz ustąpił moim otwartym oczom patrzącym się na kolejny filmik (KIEDY ja go ku*wa właczyłem jeśli miałem zamknięte oczy?!), na filmie był fioletowy dywan, nie! trawnik!, a, nie. Jednak dywan. Dywan ogrodzony... Ogrodzony dywan? Nie... to jednak jest trawnik. A może dywan? Dywan! Tak! To jest kojec dla pieska, wyściełany fioletowym dywanem ogrodzony szarymi... ogrodzeniami! A. Nie. Pardon. Jestem naćpany. To jest trawnik i płot na czyimś ogródku w odwróconych kolorach. Heh. Zamykamy oczy i płyniemy dalej... Pod powiekami widziałem kolejne, mniej lub bardziej śmieszne CEVy, co gorsza, słyszałem co mówią inni, ale ni cholery nie umiałem zrozumieć CO mówią. Wydawało mi się, że bełkoczą. Chwilę później, że rozmawiają o mnie, ze tak zezgoniłem, chwilę później, że rozmawiają każdy o czymś innym, jeszcze później, że znów bełkoczą. Gdy otworzyłem oczy i skupiłem się na ich rozmowie, okazało się, że owszem, brechtają się, lecz nie ze mnie, a z S. który zamulił i robił jakieś dziwne (nie wiem jakie) rzeczy.

+ 210min -  postanawiam wstać i się ogarnąć, biorę papierosa i wychodzę do C. i Mu. na balkon. Podczas naszej rozmowy staram się ogarniać, żeby nie wyszło jak wielki rozpierdol mam w głowie. Po chwili rozmowy okazuje się jednak, że pozostali mają równie wielką sieczkę z mózgu, liście tańczą, a świat jest taki GŁADKI. Do tej chwili pamiętałem chronologiczną kolejność wynumerowanych powyżej wydarzeń. W owym momencie, próbowałem sobie przypomnieć którąś z tych rzeczy. Bezskutecznie. Mózg mi się rozjechał. ,,Eeee... chopaki... mózg mi się rozjechał" - powiedziałem na głos. C. i Mu. w śmiech. ,,Mi też.". I wszystko. Od tego momentu wszystko co się działo, stało się jedną wielką niepoukładaną plątaniną wydarzeń. Mu. zachwyca się nad dzisiejszym tripem, stwierdza, że był zajebisty, że cieszy się, że jego misja (wyjazd w góry na grzyby) się powiodła. Stwierdzam, że ma rację. Owszem, miałem już dużo, dużo cięższą banię (nie mówię, że złą - opis tu), ale nie aż tak przyjemną. Ta była o wiele lepsza! Nie musiałem się ogarniać siedząc i nie wiedząc gdzie się znajduję, próbując odnaleźć się w nowym świecie. Ja po prostu w nim pływałem. Mój mózg był na ten pewien magiczny sposób TRZEŹWY i OGARNIĘTY. Balans został zachowany, a podróż była pod pełną kontrolą. Rozkoszowanie się OEVami i CEVami oraz tą piękną psychodelą, śmianie się ze wszystkiego i nieogarnianie podstawowych zasad życia było tak piękne i śmieszne zarazem, że aż było... ,,LOL, PATRZCIE NA TO! JAKIE TO JEST 3D"
,,Nieee, to jest GŁADKIE"
Ja: ,,Hehe. A nie, bo jest 5D. W ogóle, to jest jakieś takie fraktalne. A patrzcie tam. hehehehe. Obraz mi się ROZFRAKTALIŁ"
*salwa brechtów* A następnie dokończenie papierosów i powrót z balkonu do domu.

Jest jeszcze jedna rzecz, którą chciałem opisać, a propos rozwinięcia tytułu na początku Trip Reporta. Mianowicie... ktoś (C.) dorwał się do latarki w telefonie i szklanej kulki z pęcherzykami powietrza. Postanowił przy użyciu tego zestawu zrobić nam teatr świateł i cieni w rytm muzyki...
Na początku wydawało się to magiczne, później pochłonęło mnie w całości. Najpierw (dwa wtopione w szkło zanieczyszczenia) widziałem zbliżające się i oddalające, ogółem - pływające w świetlnej przestrzeni - świetlnocieniste wieloryby. Później, ten świetlisty wszechświat przeobraził się w układ planetarny, który mogłem dokładnie pooglądać. Przejrzałem w nim cały swój mózg (o dziwo nie wyglądał na tak zryty jak myślałem :D ). Następnie podziwialiśmy galaktyki, drogę mleczną, a na koniec świetlistego grzyba. Stwierdziłem, że w ten sposób (odnośnie całości tripa) poznałem gładki wszechświat muzyki latając na świetlnych wielorybach.

Nie będę już teraz dokładnie opisywał co działo się potem. Wiem, że było tylko bardzo, bardzo dużo śmiechu, było coraz bardziej sennie, wszyscy mieli ,,zjazd" który jednomyślnie określiliśmy mianem ,,najlepszego zjeba (zjazdu) życia". Każdy znas ,,cieszył się że ma zjeba, bo ten zjeb jest taki miły". Wiem też, że nie pamiętam większości rzeczy, które wydarzyły się w mojej głowie. Wiem tylko, że o rzeczach które miałem zapamiętać, sam specjalnie zapominałem (nie pamiętam do teraz co to były za rzeczy), a o rzeczach, o którzych miałem zapomnieć, sam specjalnie pamiętałem. Chociaż... teraz w sumie ich nie pamiętam. Wiem też, że wszystkie (lub przynajmniej prawie wszystkie) z tych rzeczy były niezmiernie pozytywne.

+300 min - senność przeplatana śmiechawą i psychodela ogarnęła nas już tak mocno, że postanowiliśmy zebrać się i pójść każdy w swoją stronę. Po powrocie do domu chwyciło mnie bardzo ostre gastro, po zaspokojeniu którego uderzyła mnie podejrzana afrodyzjakalność, którą znałem już z 5-MeO-MiPT'a, jednak nie spodziewałem się jej po 4-PO-DMT. Oczywiście nie doszło do żadnych samozaspokajających aktów robótek ręcznych, afrodyzjaki czy też nie, opanować trzeba się umieć, jednak aby się skutecznie uśpić wypiłem około trochę (w sumie dość sporo) wina i poszedłem spać. 

Ten trip z pewnością mogę uznać za najpozytywniejszy w moim dotychczasowym doświadczeniu z substancjami psychoaktywnymi. Tak jak mówiłem, miałem już parę doświadczeń z tego typu rzeczami, miałem już o wiele większe OEVy, o wiele cięższą banię, ale tu przecież nie o to chodzi, prawda? Grzybożarcie pokazało mi, że - po pierwsze, natura tworzy rzeczy piękniejsze, niż syntetyczne wymysły człowieka, a także, że "tripa" lepiej przeżywać aktywnie, z pozytywnie "kopniętymi" ludźmi i, że tym doświadczeniem trzeba się z nimi dzielić. Wiele mnie nauczył, pokazał mi "inną stronę" psychodelików jednak nie doznałem ani chwili załamań czy dołków (nawet mimo tego, że sam próbowałem się w nie wpędzić), całość wycisnęła ze mnie wszystkie możliwe łzy, ze śmiechu oczywiście, pokazała mi piękno ogarnianych CEVów, a także odmienność grzybowych OEVów, oraz piękną, miłą i śmieszną psychodelę wraz z ziomkami z osiedla.

No to... ja się z Wami żegnam, pozdro!

No... już, już. Bierzcie te koszyki i ruszać na polany, na kolana, nosy w trawę i szukać :)

A nóż znajdziecie parę GŁADKICH kapelutków :D 

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
18 lat
Set and setting: 
Mieszkanie znajomej kumpla, później trip do lasu nad staw i powrót do tego samego mieszkania, na końcu moje własne mieszkanie. Nastawienie jak najbardziej pozytywne, dobra ekipa, otwartość na ludzi, chęć przeżycia nowych doznań.
Ocena: 
Doświadczenie: 
Kofeina Alkohol Nikotyna Marihuana Amfetamina BB-22 AB-FUBINACA MXE Pentedron a-PVP 2C-P 3-MMC 5-MeO-MiPT 4-MMC ETH-CAT 4-PO-DMT 5F-AKB-48 Etylofenidat
Dawkowanie: 
około 40 łysiczek lancetowatych

Odpowiedzi

Muszę przyznać że twój kolejny trip report wyszedł idealnie, nic tylko czekać na kolejne a może nawet napisac swój :P

Jako że mam bujną wyobraźnię to parskłem śmiechem jak doszedłem do momentu z ufoludkiem, po prostu cudo

 

Mam nadzieje że wrażenia będę miał równie ciekawie, nic tylko czekać

Suchołak

Ciekawy, sprawnie napisany raport (flow trochę tylko burzą te skróty imion, te wszystkie Si. Ni. Ci. Zi.) Zazdroszczę!

Bardzo ciekawy raport!

Przygotowuje się do napisania mojego pierwszego grzybowego tripa i to nie takie proste jak się wydaję, czasem człowiekowi brak słów aby opisać te wszystkie odczucia i przemyślenia :)

 

Pozdr ^^

 

Sein jemand!

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media