Znowu widzę pułkownika B. — olbrzymia kupa płynnych świń wylała mu się z lewego oka, które zniekształciło się przy tym w sposób potworny. Scena teatralna — na niej potwory sztuczne. Ohydny świnio ryj w zielonej konfederatce z piórkiem. (Witkacy, Peyotl)
Kanał RSS neurogroove

enteogeny - doświadczenie boskości

enteogeny - doświadczenie boskości

Chcę podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem psychodelicznym.
Obecnie w Polsce z jednej strony rząd walczy z dystrybucją substancji psychoaktywnych, a z drugiej strony bardzo liczna część społeczeństwa zażywa takie środki lub jest nimi zainteresowana.

Już w wieku 16 lat szukałem kontaktu z psychodelią (urodziłem się w 1968 roku).
Mając 18 lat poznałem środowisko dające swobodny dostęp do Marihuany.
Jeden z kolegów w naturalny sposób uprawiał konopie indyjskie i uzyskiwał tak silny „towar”, że nawet raz należało zaciągać się nim ostrożnie.

Pomiędzy 19 a 23 rokiem życia paliłem sporo – średnio wyszło by może dwa razy w tygodniu, czasami kilka razy dziennie przez tydzień, a czasami z kilkutygodniową przerwą...
Było to dla mnie wprowadzenie w "psychodelikę" - odmienne stany świadomości, magiczny wymiar rzeczywistości.
Z perspektywy widzę, że brakowało mi wtedy szamańskiego i duchowego podejścia do spożywania substancji psychoaktywnych, jakie mam teraz. Czasami nadużywałem marihuany i paliłem w zbyt mało uważny sposób.

Obecnie staram się używać wszelkich środków w jak najbardziej świadomy i święty sposób.
Mimo skutków ubocznych związanych z niewłaściwym używaniem (mocne nadwyrężenie ciała i systemu energetycznego), mam poczucie, że marihuana dużo mi pomogła w sferze psychicznej i wiele pokazała w sferze świadomości.

Gdy miałem około 21 lat, miało miejsce bardzo silne mistyczne doświadczenie psychodeliczne związane z zażyciem grzybów Psylocybe Semilanceata (http://www.erowid.org/plants/mushrooms/mushrooms.shtml). Są to bardzo powszechnie występujące w Polsce grzyby, ale wierzę też, że pokazują się magicznie...

Przebywałem na farmie Hare Kryszna w górach południowo-zachodniej Polski. Przypomniałem sobie, że słyszałem, iż właśnie te tereny są słynne z "psylocybków".
Wtedy żarliwie pragnąłem doświadczać Ducha. Postanowiłem poszukać grzybków i sprawdzić, czy mogą mi dać mistyczne doświadczenia. Wybrałem specjalnie na tą okoliczność pewną mantrę z kolekcji krysznaitów. Poszedłem w góry, usiadłem na pięknej łące i odmówiłem mantrę 1000 razy z intencją znalezienia grzybków i pozytywnego doświadczenia. Wstałem i kilka kroków przed sobą zobaczyłem jakieś grzybki. Nigdy wcześniej nikt mi nie pokazywał, jak wyglądają - jedna osoba tylko mi je opisała. Grzybki, które ujrzałem na łące, wydawały się odpowiadać opisowi. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie wiem, ile należy ich zjeść - więc podążyłem za pierwszą myślą, że zjem 70 (później dowiedziałem się, że zaczyna się raczej od 20). Przeżułem i połknąłem więc 70 grzybków i usiadłem w medytacji. To co zaczęło się dziać po pół godzinie było ŁAŁ ŁAŁ ŁAŁ !!!!!!!

Trudno mi opisać intensywność i niezwykłość tego doświadczenia. Wszystko było świetlistą wizją. Gdy zamykałem oczy, widziałem wyraźnie świetliste, piękne, cudnie kolorowe kanały energetyczne i czakramy. Rozmaite światła wirowały i przepływały przez cały mój system energetyczny. Przy otwartych oczach świat wokół wyglądał, jak bajkowy sen. Miałem poczucie Pełni Jasnowidzenia - możliwość dokładnego zobaczenia czego tylko zapragnę. Lecz to był dopiero początek, czułem jak energia rośnie i niesie mnie coraz bardziej w górę. Zacząłem wykraczać poza ziemską egzystencję i doświadczać kosmicznych stanów umysłu. Nie będę tu opisywał stanów świadomości, które zaczęły się pojawiać.

W pewnym momencie przerosło to moją ówczesną zdolność pojmowania. Mocno w sobie postanowiłem „więcej nie chcę” i to zatrzymało wznoszenie. Lecz także na poziomie, na którym się zatrzymałem, czułem się zagubiony. Ponieważ wcześniej miałem bliski kontakt z wyznawcami Guru Babaji z Harakanu - w swoim umyśle wysłałem do niego prośbę o pomoc. Odpowiedź przyszła natychmiast. Przekaz, który wtedy dostałem, wciąż noszę w swoim wnętrzu. Nikomu go nie zdradziłem. Postanowiłem, że zacznę się nim dzielić, jeśli urzeczywistnię to, co zostało mi przekazane.

Uważam, że było to całkowicie czyste i pełne mocy doświadczenie mistyczne. Zapoczątkowało ono nowy etap na mojej drodze duchowej. Wiedziałem teraz bezpośrednio w jakim kierunku zmierzam. Po tym przeżyciu byłem tak szczęśliwy i naładowany pozytywną energią, że gdy wróciłem do Warszawy, gdy wchodziłem do autobusu lub tramwaju - automatycznie wszyscy szeroko uśmiechali się na mój widok. Byłem tak oczyszczony duchowo, że gdy po kilku dniach powstała we mnie pierwsza delikatnie negatywna myśl - natychmiast doświadczyłem tej negatywności na sobie.

Później jadłem magiczne grzyby jeszcze kilkanaście razy ale już mniejsze porcje (po około 30 sztuk).
Za każdym razem były to bardzo mocne przeżycia i wglądy. Wiele razy były to grupowe podróże pełne niesamowitych doświadczeń związanych ze wspólnym procesem. Pełnia kontaktu telepatycznego i empatycznego. Przeżywanie pełnego połączenia i jedności. Doświadczanie Spotkania i Wymiany w Cudowności, Czystości i Doskonałości.

Tylko jeden raz miałem złe doświadczenie, być może spowodowane zjedzeniem niewłaściwego gatunku. Czułem, że rozpadam się w samej esencji jaźni - bardzo głęboka duchowa destrukcja. Gdy udało mi się po ogromnym zmaganiu powstrzymać ten proces, pojawiło się rozregulowanie współdziałania czasu i przestrzeni. Byłem zagubiony osobno w czasie i osobno w przestrzeni. Uratowały mnie nerki, które powoli oczyściły toksynę wydalając ją z moczem. Był to trudny i powolny proces, który czułem, że bardzo osłabił moje nerki.

Miałem też jeden ciekawy epizod związany z opium. Na pielgrzymce hipisowskiej wypiłem wywar z 5 suchych makówek.
Było to ciekawe, mocne doświadczenie. Czułem dużo pozytywnych uczuć, błogostan w ciele, chęć czynienia dobra. Na tej energii zrobiłem ognisko dla całej pielgrzymki.

W 1992 roku zaczął się nowy etap w moim życiu- przez kilkanaście lat bardzo intensywnie poznawałem i praktykowałem buddyzm tybetański, uczestnicząc w wielu kursach z różnymi tybetańskimi nauczycielami. Równolegle poznawałem hinduizm, taoizm, szamanizm i różne inne ścieżki rozwoju osobistego oraz terapie naturalne. Przez te kilkanaście lat prawie całkowicie odstawiłem psychodeliki. Tylko kilka razy zapaliłem marihuanę i kilka razy zjadłem psylocybki.

W 2009 nastąpił kolejny etap w na mojej drodze psychodelicznej.

Szczególnym i symbolicznym dla mnie splotem okoliczności spotkałem się z osobą będącą w posiadaniu 40 krotnego ekstraktu Salvia Divinorum (Szałwia Wieszcza) (http://www.sagewisdom.org).

Przez trzy godziny intensywnie szukałem w sobie odpowiedzi, czy decyduje się na zażycie tej substancji. Po tym okresie poczułem wewnątrz siebie - tak. Kolega spytał, czy nabić mi lufkę słabo, średnio czy mocno. Powiedziałem: średnio. Po pół godzinie medytacji przed ołtarzem z posągiem Buddy, wziąłem jedno małe zaciągnięcie dymem ze spalenia proszku, który dostałem w lufce. Łał!!!!! Uważam, że to było mocniejsze niż podróż z 70 grzybami, którą opisałem powyżej.

W buddyzmie opisuje się trzy wymiary doświadczenia: Nirmanakaja - poziom manifestacji, Sambhogakaja - poziom czystej energii, Dharmakaja - poziom esencji. Działanie grzybów umieścił bym w sferze Nirmanakaji, natomiast szałwia dała mi doświadczenie z poziomu Sambhogakaji.

Podróż na grzybach trwa kilka godzin, a po zaciągnięciu ekstraktem szałwii główne doświadczenie trwało tylko kilka minut, lecz mimo to uważam, że było potężniejsze. Być może, że związane też było to z tym, iż po kilkunastu latach praktyki byłem gotowy wejść głębiej. Dla mnie było to ponowne duchowe odrodzenie, w świetle, czystości, świeżości. Nie będę tu opisywał co zobaczyłem i przeżyłem, lecz był to wgląd dający nowy początek i perspektywę mojej praktyce duchowej.

To doświadczenie zapoczątkowało też nowy etap w moim życiu związany z otwarciem na enteogeny i ponowne zainteresowanie szamanizmem. Szałwię zapaliłem jeszcze dwa razy - było to znów bardzo mocne i znaczące. Ostatni raz podszedłem do tego zbyt lekko i doznałem wielkiej trwogi, czy uda mi się pomyślnie przejść przez stan, w którym się znalazłem. Od tamtej pory mam wielki respekt dla Salvia Divinorum.

Później miałem kilka bardzo ciekawych doświadczeń z mieszankami do palenia, które w owym czasie były legalnie dostępne w sklepach z dopalaczami w Polsce. Byłem zaskoczony, jak pozytywne i czyste wrażenia się pojawiały. Chcę tu zaznaczyć, że te podróże psychodeliczne przynoszą dla mnie konkretne zmiany w sferze osobowości, światopoglądu i postępowania w życiu. Jeśli chodzi o marihuanę i mieszanki do palenia to szczególnie uwidaczniał się dla mnie aspekt wyzwalający.

Jako ciekawostkę podam, że kilka razy kochałem się po zapaleniu mieszanki i było to szczególne, cudowne doświadczenie.

Kolejne przełomowe doświadczenie to spożycie LSD. Wcześniej miałem obiekcje co do środków chemicznych - LSD je usunęło. Odebrałem jego działanie, jako bardzo czyste. W charakterze dość podobne do działania Psylocybe Semilanceata, a równocześnie z własnym szczególnym zabarwieniem. Ogólnie było znów mocno i pięknie, oczyszczająco i uwalniająco. Dla mnie jest to doświadczanie bezpośrednio stanu, o którym mówią Guru - mistrzowie duchowi.

Później dostałem od kolegi nasiona Argyreia nerwosa (Powój hawajski) http://www.erowid.org/plants/hbw/hbw.shtml Po poście i zrobieniu ceremonii przeżułem i połknąłem pięć nasionek. To była cudna i piękna podróż, trwająca jakieś 8 godzin. Bardzo duże oczyszczenie energetyczne, wyraźnie doświadczałem pola aury swojej i otoczenia. Czułem i widziałem gdzie jest czysta zasilająca energia, a gdzie niezdrowa. Bardzo dobry kontakt z naturalnymi energiami żywiołów i polami energii roślin. Ekstatyczny nastrój, dużo energii i chęci ruchu.
Bardzo chciałbym mieć dostęp do tych nasionek, by częściej korzystać ze wsparcia Duszy Przyjaciela Powoju.

Kolejne wtajemniczenie i cudowne spotkanie to spożycie Ayahuaski. Znów „przypadkiem” dostałem w prezencie mieszankę dwóch roślin: Peganum harmala (Ruta syryjska) i Mimosa tenuiflora. Wywar z tej mieszanki (wcześniej pościłem, 5g/10g, gotowane 5 h) był smakowo trudny do przełknięcia, ale działanie okazało się dla mnie szczególnie uzdrawiające. Oceniam, że obecnie jest to najkorzystniejszy dla mnie enteogen, jaki znam. Uzdrawiający na poziomie Ciała, Duszy i Ducha. Gdybym miał swobodny dostęp do roślin i odpowiednie okoliczności do ceremonialnego spożycia, to chciałbym przyjmować ten wywar co 10 dni przez kilka miesięcy. Do tej pory wypiłem cztery razy i za każdym razem byłem bardzo wdzięczny za kontakt ze Świętością. Czułem, jak odzyskuję poczucie świętości ciała, miłosnej relacji z Ziemią, oczyszczam karmę rodową. Błogostan :-) !!!!!!!

Grzyby i LSD działają, jak dla mnie, bardziej na czakrę korony a Aya mocno uzdrawia serce.

Znów „przypadkiem” wszedłem w posiadanie czterech nowych dla mnie substancji chemicznych: MDMA (http://www.erowid.org/chemicals/mdma), 2C-B (http://www.erowid.org/chemicals/2cb/2cb.shtml), TMA 2 (http://www.erowid.org/chemicals/tma2/tma2.shtml) oraz DOB (http://www.erowid.org/chemicals/dob/dob.shtml).

MDMA – zażyłem raz 100mg - bardzo leczące, przyjemne działanie odnośnie ciała emocjonalnego i uczuciowego, otwierająca na pełnię Empatii. Chętnie bym powtórzył, ale trudno dostępne w czystej postaci.

2CB – zażyłem raz - łagodniejszy od grzybów efekt psychodeliczny (może związany z małą dawką 10 mg) z pozytywnym akcentem empatycznym. Potwierdziło się to, co czytałem o jego zastosowaniu w psychoterapii.

TMA 2 - jeden raz 30mg - mocna psychodeliczno-empatyczna podróż, uwrażliwienie zmysłów, dużo wglądów, przekraczanie ograniczających wzorców - też w mojej ocenie dobry środek terapeutyczny.

DOB - jeden raz 1mg – bardzo mocne doznania z energią Kundalini i czakrą Ajna - po tym doświadczeniu zmieniłem imię na Ananda – Boska Błogość, Radość, Szczęście.

Chcę tu wspomnieć o chemiku - Alexander Shulgin (http://pl.wikipedia.org/wiki/Alexander_Shulgin), który przez kilkadziesiąt lat pracy wynalazł, przetestował i opisał kilka tysięcy substancji psychoaktywnych (3 z powyższych).

Tak to z grubsza opisałem moją historię psychodeliczną.

Ogólnie uważam, że decyzja o spożyciu jakiejkolwiek substancji powinna być jak najbardziej świadoma. Bardzo ważne są odpowiedni czas, okoliczności, nastawienie, wiedza i przygotowanie.
Decydujące znaczenie może mieć obecność uzdrowiciela lub przewodnika duchowego.
Dobrze jest traktować Ciało jako Świątynię Ducha i traktować je z jak największym szacunkiem.
I ogólnie Życie z Szacunkiem, Miłością i Świętością.

Osobiście czuję chęć działania dla rozwijania świadomości społecznej dotyczącej Enteogenów oraz odrodzenia szamańskich praktyk w Europie.
Powstała we mnie nawet myśl, że może warto spróbować zarejestrować Kościół Enteogenów, którego członkowie mogli by je zażywać w sposób prawnie chroniony.

Ogólnie popieram wizję, w której osoby zainteresowane mogły by legalnie posiadać i spożywać Enteogeny, oraz mieć legalny dostęp do rzetelnej wiedzy o nich.

Jeśli chodzi o wiedzę na temat działania i stosowania enteogenów, bardzo polecam książki Stanislava Grofa (kilka wydanych po polsku).
Właśnie dostałem też wiadomość, że wydawnictwo Okultura, wydało książkę „Ayahuaska”.

Osoby zainteresowane rozwijaniem w Polsce świadomości Enteogenów zapraszam do kontaktu. Myślę, że można by zorganizować jakieś publiczne dyskusje na ten temat.

Pozdrawiam w Duchu Świętym ;-)

Ananda

Świdwin 2011.01.06

Substancja wiodąca: 
Rodzaj przeżycia: 
Wiek: 
43 lat
Ocena: 
Dawkowanie: 
różne

Odpowiedzi

 Jeżeli chodzi o wiarę, czy też religie, to moim zdaniem sprawa ma się tak, że wszystkie religie świata opowiadają o tym samym. O Źródle, Absolucie, Wszechświecie, Bogu, czy obojętnie jak sobie nazwiemy to, czego racjonalnym umysłem nie da się w żaden sposób ogarnąć. Problem polega na tym, że wszystkie one omawiają większy, bądź mniejszy wycinek całości. Zatem wszystkie mówią prawdę i wszystkie się mylą zarazem. Paradoks, ale tylko paradoksami można w miare sensownie ogarnąć rzeczywistość. Wydaje się również, że generalnie im starsza religia, tym większy wycinek całości obejmuje. Jeśli chodzi o wiarę chrześcijańską, to jest ona bardzo nisko. Każdy katolik z łatwoscią dostrzeże, że Islam pociąga za sobą wiele zła i przekłamań i wiele prawd nie pojmie się za jego pomocą. Dzieje się tak dlatego, że to najmłodsza religia masowa. Jeśli otworzymy umysły, to dostrzeżemy, że katolicyzm jest w gruncie rzeczy niewiele lepszy. Podobnie, jak Islam odnosi się do nienawiści w sensie emocjonalnym, tak katolicyzm odnosi się do strachu. Słabo.. Religie wschodu są już dużo, dużo wyżej - o cały rząd wartości. Odnoszą się do szacunku i miłości. Czy ktokolwiek może być potępiony w buddyzmie? A w katolicyzmie? No właśnie. Najwyżej ze wszystkich religii stoi ( moi skromnym zdaniem ) mistycyzm (nomen omen nie będący religią). Zaraz za nim szamanizm, czy animizm, jak to woli. Tu najważniejsze jest poszanowanie wszelkiego ( wszakże, jakby nie było- boskiego) życia. Kiedy katolik mi mówi, że zabijanie zwierząt jest w porządku, bo Bóg nakazał człowiekowi uczynić sobie Ziemie i zwierzęta poddanymi, to już wiem, że taka osoba potrzebuje jeszcze wielu wcieleń, by w ogóle cokolwiek zrozumieć. Piąte przykazanie wszak nie ma dopisanego .. "ale". Co do tripowania i wiary katolickiej, to też tak miałem, że czułem się winny, że robie coś źle, że jestem zły. Może jestem, o ile w ogóle ktokolwiek jest. Widywałem diabły itp. po kwasie, ale to tylko zakorzenione poprzez strach zupełnie niepotrzebne stare i nieaktualne wzorce myślowe. Dodam, że zanim nie spotkałem psychodelików byłem wojującym ateistą. Powiem wam jednak taki frazes, który jest całą prawdą: Jeśli szukasz prawdy, to szukaj jej w sobie, bo nigdzie na zewnątrz jej nie znajdziesz. Ja osobiście to nawet powątpiewam w realność świata fizycznego. Wydaje się on być równie iluzoryczny, co gra komputerowa. Tylko, że sim nie wie (ale być może wierzy), że oprócz świata wirtualnego istnieje jeszcze fizyczny, a co dopiero, że oprócz fizycznego jest jeszcze duchowy.. Ale się rozpisałem hehe..

To tylko sen samoświadomości.

Paradoksy wynikają z bezsilności człowieka w opisywaniu, niedoskonałości opisu. W jaki sposób mają wnosić jakikolwiek sens, przybliżać prawde? Obrazują problem, nie rozwiązując go. Często jest to problem samego języka, nie rzeczywistości, jak paradoks kłamcy.

A Twoja sprzeczność to żaden paradoks.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Jeszcze odniose się do 5. przykazania. Wyjęte z kontekstu nie ma "ale", ale już w kontekście pięcioksięgu mojżeszowego, którego przykazania są częścią ma takie, że tyczy się mordowania i to też nie każdego, skoro w pięcioksięgu znajdziesz znaczące ustępy o przepisach regulujących np składanie ofiar, od zwierząt PO LUDZI, i ogólniej o pokarmach, gdzie mięso jest częścią diety Izraela.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Hmm.. Na upartego nie była to nawet sprzeczność;-) Myślę, że rzeczywiście paradoksy, chociażby z samego faktu, że istnieją, obrazują niedoskonałość słów, jak sam zauważyłeś. Ludzie jednak tak zatracili się w egoizmie, że dzisiaj mało kto odbiera niewerbalny przekaz bezpośrednio z umysłu do umysłu, a przecież jeśli powiesz komuś "kwiat", to raczej nie zrozumie, że wypowiedziałeś WSZYSTKO. Raczej wyobrazi sobie jakąś mikrocząstkę wszystkiego ( w tym wypadku pewnie część którejś rośliny). Nie rozpatrywałbym też tego w kategorii problemu, gdyż jeśli coś nie ma rozwiązania, to nie ma problemu, jak ma rozwiązanie, to jest to żaden problem, a więc problemy to wymysły ludzi. Ot, taka gierka umysłu. Wszechświat po prostu JEST i należy go obserwować, gdyż tylko obserwacja przybliża nas do poznania i zrozumienia. 

 Na marginesie, to dzięki za info Abli. Mój TR czeka jeszcze gdzieś w czeluściach internetu, a z pośpiechu napisałem i zachowałem dwie jego wersje. Ciekawe, który wrzucą i kiedy, o ile w ogóle oczywiście;-) Pozdro

To tylko sen samoświadomości.

Niezamaco, Oczytańcu.

''Ludzie
jednak tak zatracili się w
egoizmie, że dzisiaj mało
kto odbiera niewerbalny
przekaz bezpośrednio z
umysłu do umysłu'' - powiedziałeś WSZYSTKO, o sobie, o tym jak ja, ty, każdy stawia się poza resztą, gdzieś wyżej, gdzieś indziej, i zaczyna pierdolić, o wszystkim, tylko nie o sobie. "To nie ja, ja jestem inny, zobacz jacy oni są". To ja, to Ty. Póki tak nie będzie, póki to będą oni, świat, ludzie nic sie nie zmieni, a wciąż będziesz tkwił tak samo tu z nami w złudzeniu. Stopniujesz i dzielisz siebie, tych i tamtych, więcej prawdy, mniej, ale to wszystko to ta sama niedola w jakiej tkwimy po uszy, nie? Ten sam fałsz gdy lgniemy do tego czy tamtego sposobu oswojenia jej, mylonego ze szczęściem, nie? Więc szkoda mojego i twojego czasu, potencjału, zasobów na bezproduktywne pierdolenie.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Powiem Ci Abli, że piszesz zawile, ale jak się tak zgłębiam- cholernie skłaniasz do myślenia. Święte słowa- nie ma "on, oni i ja", bo przecież całość to "my". A najzabawniejsze jest to, że nawet "wszystko" to dalej tylko słowo :)

 

Panie Szamanie- dla Ciebie również szacuneczek za nietuzinkowe i szerokie odbieranie prawdy. Napawa nadzieją i wiarą w ludzi fakt, że nie boimy się rozważań.

 

Myślę, że każdy człowiek ma w sobie jakąś część "odpowiedzi". A "my" to mozaika składająca się na gigantyczny obraz. 

 

Peace!

Wbrew Twojemu oponentowi doskonale rozumiem, co masz na myśli.

To, że każdy, kto wchodzi w tego typu zagadnienia, stawia siebie 'gdzieś wyżej', bardziej rzeczywiście pasuje określenie 'gdzieś indziej', przy czym 'indziej' nie znaczy 'wyżej'. Gdzieś tam cząstkowo doświadczamy, że wszystko jest jednością, na poziomie makro. Lecz nie przebywamy cały czas na poziomie makro (chociaż znam takie osoby, którym się udaje przez większość życia tam przebywać i czuć tą jedność), bo po prostu ciężko jest z tym żyć w rzeczywistości tzn. w fizyczności. I owszem, w naszej 'gęstości' takie postrzeganie świata to jest inność. Nie lepszość ani gorszość, ale inność. W makro wszyscy jesteśmy jednością, lecz w rzeczywistości fizycznej dzielą nas, z poziomu makro pozorne, różnice. To się czuje. 

Utrata fizyczności, wglądy w inne wymiary (niekoniecznie pod wpływem psychodelików), a co do przekazu bezpośrednio z umysłu do umysłu, chociaż raczej należałoby rzec: z duszy do duszy, bo umysł to tylko narzędzie potrzebne nam do egzystowania w fizyczności, podobnie jak ciało, umysł -> mózg, część ciała; więc co do tego przekazu, da się. Mozna osiągnąć, zupełnie na trzeźwo :), stany umysłu, w których podczas rozmowy z drugą osobą nie skupiasz się tyle na jej słowach, co na energii, która wraz z nimi przepływa, bo kontakt, rozmowa między dwojgiem ludzi nie odbywa się tylko na płaszczyźnie zmysłowej -> słowa i odbiór bodźców dźwiękowych, ale też na płaszczyźnie energetycznej. Wtedy rzeczywiście dość ciężko jest przyswajać słowa, ale kładziemy nacisk na przekaz energetyczny i odczuwamy całość tego, co rozmówca nam chce przekazać. 

W momencie, kiedy zaczynasz opisywać rzeczywistość słowami, zaczynasz rozmijać się z ową rzeczywistością, bo wraz z określeniem danego zjawiska słowem spłycasz je i odchodzisz od jego esencji. Esencję tę dostrzega się w stanach, jak ja to określam, pierwotnych przed wymyśleniem mowy. 

Co do nurtów filozoficznych, religijnych, a nawet naukowych, to ostatnio doszłam do wniosku, że do każdej teorii, z którą sie zapoznajesz, najlepiej przeczytac również antyteorię. Wtedy ma się bardziej całościowy ogląd rzeczywistości i okazuje się, w którym momencie głosiciel tejże toerii naciąga argumenty, stosuje manipulacje, mija się z prawdą itp. 

A tak na marginesie, chyba wreszcie będe się musiała zabrac za serię trip raportów z ostatnich 4 lat. ;)

Jeszcze co do wypowiedzi z poprzedniej strony, że otwieranie czakr, przepływ energii itp. to tylko działanie narkotyku - a co, jeśli takie rzeczy dzieją się bez zażywania narkotyków? ;) Da się? Da się. 

Sweet Holy Psychedelia <3
Z Psytrance od 2012 roku.

Zgadzam się z Tobą Halluciluna, że da się na trzeźwo zarówno rozmawiać telepatycznie, jak i podróżować astralnie.. Co do podróży, czyli jak to ciekawie ujęłaś, przebywaniu w makro, to można to osiągnąć za pomocą bólu (do granic wytrzymałości), ascezą, medytacją (polecam kamienie), czy snem (tu oczywiście polecam świadome śnienie).. Generalnie przebywanie "tam", jak ja nazywam Twoje "makro" wiąże się ze spokojem... Chodzi o spokój. Ego bardzo przeszkadza w spokoju, bo ego pragnie.. ego myśli, jak bardzo jest ważne itp. Czyli: pomaga spokój, a ego przeszkadza. 

 Natomiast, co do stopniowania... Wszystkie istoty mają tą samą, boską, nieograniczoną świadomość. Jednak w miare jej wzrostu mamy coraz więcej możliwości, a każdego wyboru konsekwencje poniesiemy. Np. Komar, czy Żuczek Gnojownik nie mają wyboru, co do swojej diety... Muszą jeść to, do czego są stworzeni... ich autonomiczne wybory są inne.. być może zapomniane już przez nas... Ale człowiek ma większy wybór! Może zabijać i jeść mięso, lub spożywać rośliny (które moim zdaniem mają wyższą świadomość, niż my).. Dlatego człowiek jest wyżej od zwierząt. Człowiek ma w sobie miliardy bakterii, które przecież też mają tą samą świadomość. Ziemia ma miliardy ludzi i posiada tą samą świadomość. Można bez trudu stopniować, nie zapominając, że wszyscy jesteśmy tym samym, że fraktalizujemy się, jak wszystko.. i są też religie. Religie abrahamowe, takie jak katolicyzm, czy islam patrzą na park z parteru. Religie (czy też filozofie), takie jak taoizm, czy konfucjonizm patrzą na ten sam park z trzeciego piętra. Takie jak hinduizm, czy buddyzm z piątego, a szamanizm (animizm), czy mistycyzm z siódmego. Skąd ktoś, kto patrzy z parteru może wiedzieć, jak wyglądają czubki drzew? A ktoś z siódmego piętra wie. Żaden nie jest lepszy. Są tacy sami. Tyle, że jeden patrzy z parteru, a drugi z siódmego piętra. Oczywiście te piętra to tylko przykład... Żeby zostać człowiekiem, musieliśmy być jakimiś ( o ile nie wszystkimi) zwierzętami. I musimy być ludźmi, żeby być bogami. Nasza świadomość musi wzrosnąć, bo rozwój to naturalna cecha wszystkiego, co żyje. Jeśli ktoś zabija zwierzęta, oddaje się przyjemnościom i tylko bierze od innych, to znak, że patrzy z parteru.. Ktoś, kto stara się wziąć odpowiedzialność za swoje czyny nie zabija.. potrafi zrezygnować z przyjemności bez wyrzeczeń i potrafi dawać siebie... bezinteresownie. Taki ktoś już nje patrzy z parteru. To tyle... Wszyscy jesteśmy tym samym, ale w różnych punktach tej układanki. 

To tylko sen samoświadomości.

Spotkać można wiele prób stopniowania stanów, przypisywanych im religii itd, a każde się różnią. Kto ma racje? Czym kierował się tamten, a czym ten? Dla mnie to tylko koncepty, bzdurne miraże, a ty masz Swój. Podoba mi się w tej materii podejście Kena Wilbera i jego systematyka: jest przedracjonalne(np baśnie, animizmy, zabobony), racjonalne i transracjonalne (wgląd, oświecenie itd).

Oczywiście, że jest światło, światła mniej, i jest też mrok, ale - litości - to nie zależy od tzw religii, i jeszcze do tego - ich wieku. Fajnie sobie to wymyśliłeś. To zależy od ludzi, a zostawione im narzędzia są wszędzie równie dobre. Głęboka mistyka chrześcijan w niczym gorsza od wschodnich samadhi. Widziałeś kiedyś katolickie lub protestanckie grupy uwielbieniowe w akcjii? Ekstaza bez MDMA, ekstaza bez wschodniego Ohm. Taka sama ekstaz. A spójrz teraz na społeczeństwo, na tych których nazwiesz katolikami, którzy chcą tak siebie nazywać. Co oni robią? Oni tylko robią, małpują, z pokolenia na pokolenie, od sąsiada obok, bezrozumnie, bez czucia tego co robią. Oni nie praktykują chrześcijaństwa, więc wobec czego te zarzuty?

Nie ma potępienia w buddyzmie? Zapraszam do Tybetańskiej księgi umarłych. Do samego umysłu, wiecznie związanego, wiecznie smaganego batem płomieni. Na prawde - nie ma potępienia? To po co w ogóle zasiadać do jakichś buddyjskich praktyk? Rozumiem, jest inna retoryka, tam to Bóg z Diabłem grają w potępianie, tutaj ściąga się ten ciężar z barek Absolutu i zrzuca na samego człowieka, mówiąc o jego cierpieniu. Zbaw się sam! Ale nikt tego nie potrafi, Budda też nie, bo gdy to przychodzi, Buddy nie ma. Więc to tylko opisy, tam potępienie, tu cierpienie, jeden pies jak to sobie będziesz nazywał, gdy pali. Te czy tamte religie nic nie znaczą, to ludzie kroczą.

Te same doświadczenia mistycy i pobożni uzyskiwali nawet na islamskim gruncie. To mało istotne jakiej baśni byłeś uczony. Znajdziesz pewnie niejednego ateistę nienauczonego żadnej, jaśniejącego wspanialej niż niejeden tybetański mnich.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

   Mądrze Abli prawisz i zgadzam się z Tobą, że nieważne jaką baśń kładli Ci do głowy, czytaj w jakiej religii Cię wychowano. Jednak gnostycy chrześcijańscy, czy sufici muzłumańscy osiągają wyższe stany niejako pomimo swej religii, a nie dzięki niej. To są mistycy, a jak już wcześniej pisałem Mistycyzm jest dużo wyżej od religii. Jest pierwotny. Uważam, że perfekcja występuje nie wtedy, kiedy nie ma już co dodać, ale wtedy, gdy nie ma już czego odjąć. Zaratusztra wpadł na koncepcje nieba i piekła, jednego boga itd. Chrześcijanie podchwycili ją i dodali swojej otoczki. Religie można więc porównać do zabawy w głuchy telefon, gdzie pierwsze zdanie to święta prawda, a każde kolejne to już zniekształcenie. By znaleźć prawdę należy więc przeprowadzić swoistą regresję. Szukając Źródła nie idziesz wszak z biegiem rzeki, lecz w jej górę. Co do Tybetańskiej Księgi Umarłych, to gdzie masz tam potępienie??? Chyba, że mówisz o potępieniu dla nieporządanego stanu, bo buddyzm patrzy już nie z perspektywy dobry-zły, lecz wychodzi poza pozorny dualizm. (Medytacja z labradorytem uwalnia od dualizmów). W buddyzmie człowiek (sam w sobie doskonały) może być pogubiony, czy chory, ale na pewno nie jest zły!!! Zapraszam na Zenforest. To taki blog o świadomości i rozwoju.

To tylko sen samoświadomości.

Dotarłeś, znalazłeś? Co ś można powiedzieć o tym co tam jest?

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Nie sądze, by człowiek mógł tam dotrzeć. Najpierw trzeba wyzbyć się ciała, całej iluzji i ego. Może w ogóle się nie da. Przecież to fraktal. Może chodzi o to, by gonić króliczka, a nie by go złapać. Sam dotarłeś bardzo daleko, podobnie jak niektórzy psychonauci na NG. Ja nic nie wiem. Staram się tylko jak najwięcej zrozumieć i rozwijać świadomość. I nie wytwarzać karmy, choć to prawie niemożliwe. Nie sądzisz, że taki powinien być kierunek?

To tylko sen samoświadomości.

Nie, kierunek nadaje to co trzymasz w rękach. Możemy sobie teoretyzować, tworzyć te mrzonki. Za daleko z tym zaszedłem. Jest jak mówisz, czas się wrócić, oczami do rąk.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

Wyzbyć się ciała, iluzji i ego - mógłbyś rozwinąć, co przez to rozumiesz?

Jeśli powyższe to też iluzja, co wtedy? Jeśli wynika z posiadania właśnie ciała - wtedy co? Jeśli to ego stwierdza - to?

Ciała, ego, iluzja - niech będą na swoim miejscu. Jest coś ponad? Też ma swoje miejsce. Usilnie próbując podciągnąć się wyżej - wciągamy się z sobą.

Dlaczego tak wiele praktyk nastawia się na prace z ciałem? W istocie, choć rozróżniamy je i ducha - stanowią obydwa całość, sądzę że nierozerwalną.

Już tu mnie nie będzie. Perm log out.

W zdrowym ciele - zdrowy duch, choć pewnie to przysłowie powinno brzmieć: zdrowy duch ma zdrowe ciało, ale mniejsza o to. Na poziomie człowieka duch (w zasadzie dusza) z ciałem rzeczywiście jest nierozerwalne, a ciało jest świątynią dla duszy. Stąd dbałość o nie, aczkolwiek nie do końca. Przykładowo trudno powiedzieć, że fakir dba o ciało utrzymując jedną pozycję, gdzie jego mięśnie praktycznie ulegają zanikowi, a na pewno usztywnieniu. Trudno powiedzieć, by asceta dbał o ciało, gdyż spowalniając do granic metabolizm, możnaby rzec żyłuje organizm. Co mam na myśli mówiąc: pozbyć się ciała, iluzji i ego? Otóż są to naturalne "elementy" człowieka. Człowieka, który żyje w samsarze. Wydaje się, że wszyscy tu cierpią. Kiedy dusza odradza się wystarczająco długo (ktoś potrzebuje 600 wcieleń, ktoś 3000, ktoś jeszcze więcej), nie potrzebuje już ciała. Tylko egzystencja bez ciała wymaga nieprzywiązywania się. Zwłaszcza do przyjemności. Wszak ciało (przede wszystkim młode) dostarcza wiele przyjemności, jak chociażby seks. Jakże trudno jest przebywać bez ciała. Pomóc w tym może (konieczne) wyzbycie się iluzji. Iluzji, która warunkuje odbiór rzecztwistości. Iluzji, do której przecież nas - psychonautów najbardziej ciągnie. Chodzi o to, by widząc patyk ciemną nocą, dostrzec patyk, a nie np. węża. By patrząc na chmurę, zobaczyć chmurę, a nie twarz ukochanej osoby itd. By pozbyć się iluzji i ciała trzeba rozpuścić ego. Ego rodzi przywiązanie. Ja coś chce. Ja czegoś pragnie. Mówiąc ja, mam na myśli ego. Ego jest wiecznie głodne. Spójrz, jak często ludzie się denerwują, irytują. Dlaczego taka mała rzecz, jak np. rozładowany telefon może doprowadzić człowieka do furii. Albo w ogóle abstrakcyjni politycy są w stanie skutecznie kłócić ze sobą całe społeczeństwa. Ile energii marnujemy na wkurwy. Czy to nam pomaga? Nie! Te elementy się ze sobą wiążą i przenikają. Ciało, iluzja, ego. Przeplatają się mówiąc: przecież nie ma innej drogi. Wszyscy tak robią itd. Tylko, że kiedy na moment się zatrzymasz, to zobaczysz, że zdecydowana większość zachowuje się, jakby była pijana. Miota się po samsarze generując całkowicie nieświadomie karmę. Karmę, która też nas tu trzyma. Jeśli kogoś zabiłeś, to musisz się odrodzić, by ktoś Ciebie zabił. Karma jest tym, co nas uziemia najmocniej. Niby owszem, ktoś z potężną energią może wspaniałomyślnie wypełnić naszą karmę (jak np. Jezus, który umarł za innych, czy bioenergoterapeuta, który wysysa z nas chorobę, nierzadko przez to cierpiąc), ale nie uchroni nas to od generowania nowej. Trzeba się nauczyć nie czynić. To już jest w ogóle ekstremalnie trudne. Cóż więc możemy zrobić? Obserwować! Pozwolić innym żyć. Nie narzucać woli. Utrzymywać spokój. Przepuścić agresję, pragnienia, pożądanie itp. Nie walczyć, bo walka tylko to podbije. Im większy opór czemuś stawiamy, tym mocniej to napiera. Obserwować swoje reakcje. Ktoś nazwał mnie głupcem. Czy to powód, by się obrazić, czy zdenerwować? Czy może raczej, żeby tej osobie współczuć? Przecież ktoś, kto nie ma ze sobą problemów nie musi dowartościowywać się próbując kogoś zdyskredytować. Tylko mały cieszy się, gdy zobaczy mniejszego. Celem każdego jest poszerzać horyzonty. Unieść się ponad to wszystko. Opuścić samsarę. Nie jest łatwo przez nasze słabości, ale da się. Jeśli zwrócisz na ten cel uwagę, to już jesteś w połowie drogi.

To tylko sen samoświadomości.

Wybaczcie, że się tak wtrącę "od czapy", ale korci, żeby tutaj dać kilka słów od siebie ;)

 

No więc, PanieSzamanie, oczywiście prawisz głęboko i z pewnej perspektywy- słusznie. Ale zdaje mi się, że trochę nazbyt... walecznie ;D

 

Napisałeś, że nie warto walczyc- a sam właśnie toczysz najcięższą walkę, opierając się ego i cielesnym przyjemnościom. Opowiem się po stronie Albiego, który słusznie zauważył, że to co ziemskie, jest ziemskie. Chyba nie na darmo zeszliśmy w taki, nie inny system ;) Innymi slowy- masz ciało- doświadczaj nim. Korzystaj. Myślę, że wyzbywanie się pewnych części siebie to nie mniejsze ograniczenie, jak opór przed doskonaleniem się. Rozumiem doskonale Twoje słowa, bo sam nie tak dawno miałem takie przemyślenia, że to wszystko jest tylko głupią iluzją i ja muszę być ponad nią... Ale zaraz... Może iluzje to iluzja? Może nieprawdą jest tylko to, że cokolwiek jest nieprawdą? A może nie ma prawa? Nie wiemy. Dlatego myślę, że jedyne co nam zostało to cieszyć się tym, co jest. Oczywiście dążenie do lepszego jutra wskazane- ale nie przez odrzucenie tego, co już mamy. Ciało jest cholernie istotne. Seks też. Każda przyjemność, nawet z pozoru płytka, może duchowo bogacić. Moim skromnym zdaniem w świecie nie chodzi o skreślanie gruntu, który mamy pod nogami, czy rujnowanie budynków, które budowaliśmy latami- chodzi o to, by dodbudowywać nowe- lepsze. Tak samo z naszymi systemami myslenia- każdy był kiedyś mierny. Nie wybierajmy się tego- zrozummy.

 

Po drugie napisałeś, że należałoby pozbyć się tego całego gniewu, ego itd. A moim zdaniem "...nic co ludzkie nie jest mi obce" i nawet w pozornie złych emocjach kryje się coś dobrego. Poza tym bez emocji byłoby chooolernie nudno. Ego jest integralną częścią naszego systemu rozpatrywania spraw- jest w równym stopniu złe, co dobre. Myślę, że dualizm (dzielenie na "fajne niefajne" w tym wypadku) jest sensowny tylko do pewnego "poziomu" patrzenia. W skali makro wsystko jest idealną harmonią- czarne i białe się przeplata.

 

 

Po trzecie uzyles słów "celem każdego" a to potworna generalizacja. Ludzie są zbyt różni, by wrzucać ich do jednego worka z napisem "wszyscy". Sens i cel nadajemy sobie sami. Dla jednego celem będzie przepicie życia i spędzenie go przed TV, a dla innego walka z systemem. Każdy idzie własną drogą, a skoro własną- jedyną mu potrzebną i słuszną.

 

  • Po czwarte- wszyscy jesteśmy mali ;) Nie jest to ani powód do wyparcia, ani do wstydu. Unosić się? Owszem. Ale tylko jeśli masz ochotę. Dla każdego coś dobrego, jak to mówią. Ta piaskownica zwana uniwersum ma różnorodność- nie dla każdego jest unoszenie się. Tak jak nie każdy by chciał zjeść LSD i nie każdy chciałby wypić alko. Wolność ;) Życie jest jak nurt ogromnej rzeki- płynie i ma wyjebane, czy chcesz zawracać ten bieg swoim kijem. Wszytko toczy się jak się toczy. Wiesz co ja robię, by żyć w zgodzie z rytmem? Mam wyjebane :D Każdy z nas ma swoją wersję. 

 

No i po ostatnie- napisałeś, że trudną sztuką jest nie działać. Ja wręcz uważam to za paradoks, bo żeby powstrzymać się od działania wykonujesz inne działania mające na celu zaprzestanie działań. Coś jak hamulec, który musi się ruszyć, żeby blokować koło. Chcąc nie chcąc- póki żyjesz wykonujesz różne aktywności ;D Ja jestem po drugiej stronie, bo wolę mieć tego ognia w sobie jak najwięcej, by nie zgasnąć zbyt szybko.

 

Także reasumując- nieskończoność, którą tworzymy, jest zbyt niezmierzona, byśmy mogli ją streszczać do pojęć typu "musimy wszyscy..." albo "najważniejsze to..." - niech każdy ma i robi to, w czym jest najlepszy- bycie sobą ;) Tak oto prezentuje się mój punkt widzenia. Pozdrawiam. I dzięki, że skłaniacie znów do tak pięknych i wartościowych dla mnie rozważań :)

 

Przede wszystkim cieszę się Aksamicie, że wtrąciłeś się merytorycznie do dyskusji. Wszystkich, którzy mają swoje przemyślenia do tego chciałbym zachęcić. 

Widzisz, rzeczywiście można powiedzieć, że walczę. Walczę ze swoimi słabościami, ale nie jest to walka ukierunkowana przeciwko czemukolwiek, a raczej próba eliminowania za pomocą przepuszczania, sytuacji i cech, które nie pomagają. Walczę nie tyle z przyjemnościami, pieniądzem, czy innymi przyziemnymi rzeczami, ale z przywiązaniem do nich. Z lgnięciem do nich, bo to zmusza do odradzania w samsarze. Twierdzisz, że nawet w złych emocjach kryje się coś dobrego i podpisuję się pod tym dwoma rękami. To co z nich płynie dobrego to nauka. Nauka o nas samych. W ogóle, to nie dzieliłbym emocji na złe i dobre. Zauważyłeś być może, że pewne sytuacje w życiu się powtarzają? Są to lekcje. Po co po raz pięćdziesiąty na taka samą sytuacje reagować gniewem (który nomen omen będzie narastał, dopóki czegoś nie zmienimy, bo on ma nam to uświadomić), po co powielać błędy? Można oczywiście doskonalić się we wszelkiego rodzaju negatywnych emocjach, ale one wymagają bardzo dużo energii. Miłość nie wymaga od nas energii, a jeszcze ją wzmacnia. Mówiąc miłość mam na myśli tą prawdziwą, do wszelkiego stworzenia, a nie pożądanie, czy też uczucie do konkretnej osoby. Czy kiedykolwiek świadomie postanowiłeś, że wybuchniesz? Że kogoś obrazisz, czy uderzysz? Ogólnie emocje to esencja istnienia. Dlatego w sztuce je przekazujemy, katalizując je w sobie niejako. Ale to już temat na inną rozmowę.

Traktuję życie jako wędrówkę, a nie tułaczkę, dlatego ma ono jakiś cel.  Piszesz, że ktoś może chcieć przesiedzieć swoje przed telewizorem. Ok. Rozumiem to. Odrodzi się taka istota raz, drugi, osiemdziesiąty, czy tysięczny i stwierdzi, że stoi w miejscu. Wtedy zaczyna się szukanie. Walka z systemem, to z kolei walka z wiatrakami. Nie do wygrania. Jeśli już iść drogą wojownika, to nie szukać przeciwnika na zewnątrz, ale wewnątrz. Porównałeś, bardzo pięknie zresztą, nasze życie do budowania miasta. No i powiedz, naprawdę zostawiłbyś wszystkie stare budynki w mieście? Mnie się wydaje, że parę zabytków rzeczywiście jest wartych pozostawienia, ale większość z budynków należy wyburzyć i postawić nowe, lepsze, czy praktyczniejsze (nie dobudować, a zbudowac od podstaw, bo stare fundamenty stodoły nie nadają się pod elektrownie).  Takie, które nie zawalą się pod wpływem wiatru, nie mówiąc już o trzęsieniu ziemii. Pamiętajmy, że większość budynków stawialiśmy nieświadomie, bez żadnego planu. W końcu, gdy dochodzimy do wniosku, że sami kierujemy swoim życiem, to nie ma sensu zostawiać przekonania, że czarny kot przynosi pecha...

No i nie jesteśmy mali! Jesteśmy wielcy! Boscy i doskonali! 

To tylko sen samoświadomości.

Taka tam dyskusja "o pietruszkę", bo z wszystkim, co powyżej napisałeś, muszę się zgodzić :D Myślę, że myślimy podobnie, a drobne niuanse, które chcemy zamienić w słowa, by jakoś sprecyzować swoje poglądy, mogą sprawiać wrażenie podziału.

Bo tak na dobrą sprawę, teraz wykminiłem, że we wszystkim można znaleźć złoty środek. Wszystko można uwspólnić, albo powiedzieć w taki sposob, by powstało wrażenie separacji. Pojęcia "walka" i "dążenie" się przeplatają, jak wszystko. Zauważ, że myślimy o tym samym (jedno źródło bracie ;D) a inaczej to widzimy, fajna rzecz.

Sytuacja jest dość zabawna, bo jesteśmy zarówno mali, jak i wielcy, boscy i nieskończeni :) Zarówno starzy i nudni, jak i młodzi i pełni ognia. 

 

Słowa to (znów) aż i tylko słowa. Zostaną zinterpretowane na różne sposoby. Niemniej, teraz już załapałem sedno Twoich, no i rad jestem, że obaj mamy rację, choć nie przeczę, że możesz lepiej operować zdaniem i ową uniwersalną rację sprytniej objaśniać :p

 

Chwała!

Pozdrowionka i zapraszam do rozmowy.... 

Ananda 

jak wchodziłęś do tego tramwaju czy autobusu to ludzie usmiechali sie dlatego że ptak Ci nasrał na głowę.

 

Strony

Zawartość serwisu NeuroGroove jest dostępna na licencji CC BY-SA 4.0. Więcej informacji: Hyperreal:Prawa_autorskie
© hyperreal.info 1996-2024
design: Metta Media